piątek, 13 marca 2015

Troll ogląda #13 Part II - Slash & Hack

Sequel, proszę Szanownych P.T. Czytelników! Wszak (prawie) każdy dobry horror - i cała masa podłych też, ma się rozumieć - ma sequel.
Tym razem nie o slasherach. Temat wyczerpał się dość szybko, jak i sam gatunek. Owszem, renesans przyszedł później, wraz ze Scream Wesa Cravena (i licznymi naśladowcami). Ale filmom tym brakowało samodystansu i autoironii, jakie miały pierwsze slashery. Nie będziemy się więc nimi zajmować.
Tym razem będzie o nieco innych produkcjach. Szykujcie mopa, będzie potrzebny.

Candyman (1992, reż. Bernard Rose)

Trailer

Zaczyna się jak typowy slasher-movie: od historii babysitter, która umówiła się z gachem. Dla podgrzania atmosfery - nic bowiem nie działa lepiej na libido faceta od historii z dreszczykiem, co nie? - opowiedziała mu legendę niespokojnego ducha, Candymana. Jeśli patrząc w lustro wypowiesz jego imię pięć razy - zadyszy ci w kark. Jak się okazało, duch nie tylko dyszy w kark wywołującym go kretynkom. Także wypruwa z nich flaki.
I tu twist. Okazuje się, że historię opowiada studentka prowadzącej badania nad urban legends doktorantce z chicagowskiego uniwerku (w tej roli śliczna Virginia Madsen), jako klasyczną blagę, w rodzaju tych o aligatorach w kanałach. Po nitce do kłębka pani naukowiec trafia na trop innego morderstwa, przypisywanego Candymanowi - podobno zaciukał był kogoś w slumsach Chicago, niesławnej dzielnicy Cabrini Green. Jak to w horrorach bywa nasza bohaterka pcha nos w nieswoje sprawy (oraz do slumsów), przez co zostaje napadnięta i pobita przez drobnych gangsterów z Cabrini, wykorzystujących legendę Candymana do zastraszania mieszkańców. Według legendy Candyman był synem byłego czarnego niewolnika, utalentowanym malarzem, który miał pecha zrobić dziecko portretowanej pannie, córce białego bogacza. Za co wynajęta banda łamignatów obcięła mu prawą rękę i wysmarowawszy miodem wrzuciła między rozbite ule (stąd ksywa).
I tu kolejny twist. Po zamknięciu gangsterów z Cabrini strach przed Candymanem i wiara w niego opadły na tyle, że duch (charyzmatyczny i obdarzony głębokim głosem Tony Todd, z zardzewiałym hakiem zamiast prawej dłoni i pszczołami urzędującymi pod płaszczem) poczuł się urażony. Wini za to naszą bohaterkę i w ramach nauczki postanawia zniszczyć jej życie. Co też bardzo skutecznie czyni, wypruwając flaki z ludzi z jej otoczenia i zrzucając winę na nią. Aż do ognistego finału.
Film (oparty na opowiadaniu Clive'a Barkera i wyprodukowany przez niego) spotkał się z niezłym przyjęciem i dorobił dwóch sequeli. Na specjalną wzmiankę zasługuje muzyka Philipa Glassa. 

Hellraiser (1987, reż. Clive Barker)

Trailer

Tym razem zdecydowanie nie slasher
Frank Cotton bardzo boleśnie przekonał się o zgubnych skutkach namiętności do łamigłówek i poszukiwania przyjemności za wszelką cenę. Wprawdzie otworzył kostkę Lemarchanda, znaną jako Lament Configuration, ale w nagrodę został rozerwany na strzępy. Udało mu się uciec cenobitom (zdeformowani wyznawcy filozofii większego bólu i większej przyjemności, z demonicznym Pinheadem na czele) wyłącznie dzięki szczęśliwemu wypadkowi. Lub nieszczęśliwemu, jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia jego brata i grupki naiwnych napalonych wannabe-amantów, których podarowała Frankowi na przekąskę bratowa, Julia. 
I cała historia zakończyłaby się dla Franka szczęśliwie, gdyby nie jego bratanica Kirsty, która zawarła układ z cenobitami, żeby ratować własną skórę.

Pinhead, przywódca cenobitów i ikona serii

Clive Barker zrobił film w tych samych klimatach, co jego teksty pisane: zaserwował widzom spektakl gore, z wiadrami krwi i flaków, wyuzdanym seksem i apoteozą sadomasochizmu. Oczywiście, że powstała cała seria sequeli (łącznie 9 filmów) w większości od razu na rynek home video. Na uwagę zasługują niezłe efekty specjalne, zwłaszcza charakteryzacja cenobitów (Pinhead rulez!) i scena powrotu Franka z piekła. 

The Thing (1982, reż. John Carpenter)

Trailer

Zaczęliśmy nasz mini-przegląd horrorów od filmu J. Carpentera i skończymy jego filmem. Jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym w całym dorobku (prywatna opinia trolla).
Tym razem na warsztacie jest zagrożenie pochodzące nie z krainy ludzkiego szaleństwa czy otchłani piekieł, ale spoza naszej planety. Amerykańska ekspedycja naukowa na Antarktydzie, zaalarmowana dziwnym zachowaniem norweskich kolegów po fachu (polowanie z helikoptera na psa, z użyciem broni palnej i ładunków zapalających, nie jest przesadnie normalne, nawet w warunkach polarnych), odkrywa w ich bazie zdeformowane, spalone zwłoki. A potem odkrywa, że piesek wcale nie był niegroźną ofiarą wariactwa Norwegów. W dodatku kolejni członkowie ekspedycji zaczynają ginąć w przerażających okolicznościach. Ktoś tu nie jest tym, za kogo się podaje.
Trochę trudno mi zrozumieć, dlaczego publiczność przyjęła The Thing chłodno - może to "zasługa" miejsca akcji? (ha, ha, taki żarcik) Film ma bardzo sugestywną, ciężką i gęstą atmosferę niepewności i zaszczucia. Razem z bohaterami możemy się jedynie domyślać, kto jest, a kto nie jest człowiekiem. Zwłaszcza scena "testu na bycie Cosiem" zapada w pamięć. Efekty specjalne - zwłaszcza animacja poklatkowa - też są niezłe.
Film nie dorobił się sequela. Należy jednak wspomnieć, że The Thing jest remakem filmu The Thing From Another World Howarda Hawksa z 1951 r. (ciekawostka: ten film oglądają w telewizji bohaterowie Halloween Carpentera z 1978 r.), a w 2011 r. nakręcono jego prequel, pod tym samym tytułem.

W tym roku będzie jeszcze jeden piątek, 13.go - w listopadzie. Czas pokaże, czy wpis dorobi się części trzeciej.

czwartek, 12 marca 2015

Epitafium dla sir Terry'ego Pratchetta

To jest jedna z tych notek, których nikt nie chce i nie lubi pisać.

W dniu dzisiejszym zmarł sir Terry Pratchett, pisarz. Wizjoner. Fantasta. Humorysta. Autor Świata Dysku, Nomów, Johnny'ego i innych, Dobrego Omenu, Nacji, Dodgera etc. Żeby móc czytać Jego książki w oryginale specjalnie szlifowałem langłydż. 
Za wszystkie przeczytane książki, za obejrzane filmy, za ukończone gry - serdecznie dziękuję, sir Terry. Za Rincewinda, Samuela Vimesa, Patrycjusza Vetinariego, Babcię Weatherwax, Cohena Barbarzyńcę, Marchewę, Gaspode'a, Nobby'ego, Moista von Lipwiga i innych. Za ponad 20 lat wspaniałych przygód.



JESTEM ZASMUTKOWANY.

poniedziałek, 9 marca 2015

Troll ogląda #14 - Sprawa honorowa

Był taki okres w historii, kiedy ludzie zabijali się w imię honoru. Oczywiście zabijali się także w imię całej masy innych spraw, bo z obserwacji historii wynika, że ludzie generalnie lubią się zabijać, ale trollowi chodzi o tę konkretną przyczynę. W Starym Świecie (Europa z przyległościami, Azja ze szczególnym uwzględnieniem Japonii) przywilej posiadania honoru i zabijania się z tej okazji zarezerwowany był przez większość historii dla tzw. warstw szlachetnych, którym jako jedynym wolno było posiadać broń. Powstała wtedy piękna instytucja pojedynku, tj. zorganizowanego, często legalnego morderstwa w imię honoru. Młoda demokracja powstała w Nowym Świecie (Ameryka Północna) prawo do posiadania broni i robienia z niej użytku wobec swoich bliźnich uznała za przyrodzone prawo człowieka. Nie zrobiła tego samego w kwestii posiadania honoru, przez co pojedynek się zdewaluował i stał narzędziem rozwiązywania dysput toczonych także na innym tle. Z Nowego Świata zaraza demokracji rozpleniła się na inne kraje, przez co nikt już nie wiedział, kto właściwie ma honor i komu wolno w jego imię się zabijać. Co wcale nie oznacza, że przestano się zabijać w imię honoru. Piękna rzecz, postęp.

Pojedynki w filmach (czy to w produkcjach spod znaku płaszcza i szpady, czy to w westernach) mają to do siebie, że nader często są widowiskowe. Stanowią świetną okazję do zaprezentowania publiczności kunsztu szermierczego lub pewności ręki i oka głównego bohatera. Obraz, jak wiadomo, wyraża więcej niż tysiąc słów, a kino jest najważniejszą ze sztuk. Szanowni P.T. Czytelnicy zechcą zatem spojrzeć na kilka ulubionych przez trolla scen pojedynków. Kolejność w zasadzie przypadkowa. Poniekąd chronologiczna. Uwaga, spoilery.

1. Pojedynek szermierczo-literacki Hercule-Savinien de Cyrano de Bergeraca z pewnym półgłówkiem, wg Edmonda Rostanda

Powinna tu znaleźć się scena z przedstawienia Teatru Telewizji z roku 1981, z niezrównanym Piotrem Fronczewskim w roli tytułowej. Ale dopóki troll nie opanuje umiejętności edycji filmów, musi zadowolić się sceną z filmu Cyrano de Bergerac Jean Paula Rappeneau z roku 1990, z Gerardem Depardieu w roli Cyrana.

O ile szermierkę uprawiają obaj,
o tyle kunsztem literackim popisuje się tylko Cyrano

W przekładzie Marii Konopnickiej i Włodzimierza Zagórskiego (czwarte polskie wydanie, z 1898 r.) fragment ten brzmi następująco:

Cyrano
(deklamując)
ballada o tym pojedynku,
który w burgundzkiej sali odbył się budynku,
miedzy panem Cyranem a pewnym półgłówkiem.”

Wicehrabia
Co?..... Jak?...

Cyrano
To, panie, tytuł, zwany też nagłówkiem!...

Sala  (zaciekawiona do najwyższego stopnia)
Ustąpcie!... To wyborne!...  Cyt!..... Sza!....  Bez chichotów!.....

Cyrano (zamykając oczy na chwilę)
Czekajcie!...Szukam rymów!...Mam, mam !.. Jużem gotów!...
(ilustrując słowa stosownym gestem)
Pełnym wdzięku ruchem dłoni
Rzucam moje w kąt manatki
I płaszcz zwlekam, co mie słoni,
I.... dobywam mojej szpadki.
Grzeczny, lekki, zwinny, gładki,
Trwam, mój Aść przy słowach mych.,
Że przy końcu tej balladki
Tym szpikulcem dam ci sztych!...
(składają się pierwsze chody)
            sam bies aści nie ochroni,
choć mam kłopot iście rzadki,
jaki cel wziąć dla mej broni:
Brzuch,.... czy serce tej dzierlatki?...
Sieje broń ma skrawe płatki,
Niby roje muszek pstrych.
Ach tak!  Z końcem tej balladki
W brzuszek dam Waszmości sztych!...
           
Tu mi rymu brak dla „oni”;
Waść pobladłeś jak opłatki,
Bym mógł rzec: - Ha, w piętkę goni!...”
Szach!... Odbiłem sztych z przysiadki,
I rżnę młyńca wprost z paradki,
Gładko, równo, jak pod sztych!...
Czuj duch!... Idzie kres balladki,
A przy końcu będzie sztych!...
(uroczyście)
                        Posłanie!...
Módl się Waszeć!... Idą jatki,
Za spełniony żałuj grzech;
Prima!.... Tercya!... kres balladki!
(daje sztych)
Tusz!...
(Wicehrabia chwieje się, Cyrano z ukłonem)

            Mówiłem, będzie sztych!...

Żałuj, kto nie widział tego w wykonaniu Fronczewskiego. Ponieważ akurat ten spektakl (jak i inne klasyki) Telewizja tfu! Publiczna przypomina raczej rzadko, sięgnijcie, zachęcam, po DVD z kolekcji "Złota Setka Teatru TV".

2. Pojedynek pułkownika Andrzeja Kmicica, chorążego orszańskiego, z pułkownikiem Michałem Jerzym Wołodyjowskim, wg Henryka Sienkiewicza

Ma się rozumieć w wykonaniu Daniela Olbrychskiego i Tadeusza Łomnickiego, w scenie z Potopu Jerzego Hoffmana, z roku 1974. W wersji nietkniętej nożycami montażysty-rzeźnika, szykującego edycję skróconą, dla współczesnego widza-idioty-z-ADHD. Tfu, obraza boska. Choć podobno akurat ta scena została zachowana w całości.

Tekst o płaczącym niebie jest autorstwa Hoffmana, nie Sienkiewicza

Różnice w klasie szermierzy widać na pierwszy rzut oka. Oj, nie miał pan Kmicic szczęścia do pana Wołodyjowskiego...

3. Trójstronny pojedynek pomiędzy Blondaskiem, Szczurem i Anielskim Oczkiem, wg Sergia Leone

Od szabel szło na pistolety, że tak zacytuję wieszcza. Czy raczej na rewolwery. Scena, oczywiście, pochodzi z filmu Il Buono, il Brutto e il Cattivo ww. Sergia Leone, z 1966. r., a pojedynkują się Clint Eastwood, Eli Wallach i Lee Van Cleef.

Są dwa rodzaje ludzi, przyjacielu - jedni mają naładowaną broń, drudzy kopią. Ty kopiesz.

Cały pojedynek trwa ponad 5 minut, z czego samo strzelanie ...zaledwie 30 sekund. Reszta sceny to stopniowe budowanie napięcia - od długich ujęć w odległym planie, po krótkie zbliżenia na oczy i dłonie rewolwerowców. A wszystko do wtóru genialnego utworu Il Triello Ennio Morricone. Jeden z moich ulubionych westernów.

4. Wielostronny pojedynek w mało ustronnym miejscu, wg Leo Burtona

W starej dobrej Anglii nadal pozostało wielu prawdziwych dżentelmenów, gotowych dochodzić pomszczenia swych zniewag na udeptanej ziemi, z użyciem tradycyjnych narzędzi. Np. nad Krwawym Potokiem. Pozwolę sobie zamieścić The Duel at Blood Creek (2010) in extenso, gdyż jest nader krótki.

Bloody reenactors!

Uśmiałem się do łez oglądając ten film pierwszy raz. Przepiękna satyra na cały koncept "sprawy honorowej", świetnie zrealizowana od strony wizualnej i oprawy muzycznej.

5. Dżentelmeński spór o prawo do wdzięków damy, wg Seana McNally & Francisco Ruiz-Velasco

Brnijmy dalej w krainę groteski, na przykładzie A Gentlemen's Duel Studia Blur (2006). Ponownie zamieszczam cały film, bo krótki.

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Tak mógłby wyglądać pojedynek w czasach wiktoriańskich, gdyby ziściły się pomysły autorów steampunkowych: dwóch dżentelmenów okłada się kułakami wg zasad markiza Queensberry, siedząc w parowych mechach. Z przerwą na herbatkę. Przy okazji demolując posiadłość damy, o której wdzięki się biją. I o mało co nie demolując samej damy. Also, the butler did it.

6. Pojedynek pomiędzy Straszliwym Piratem Robertsem i Inigo Montoyą o nic osobistego, wg Williama Goldmana

Przykład filmowego pojedynku, którego powód nie ma nic wspólnego z honorem. Po prostu jeden szermierz stanął na drodze drugiemu. Scena z The Princess Bride Roba Reinera z 1987 r. Rapierami robią Mandy Patinkin i Cary Elwes.

Hello, my name is Inigo Montoya. You killed my father. Prepare to die.
Wróć, nie ta scena.

Pojedynek mistrzów szermierki, żywiących do siebie najwyższy szacunek. Klasa i umiejętności. Oby więcej takich.

A jakby komuś z Szanownych P.T. Czytelników było mało rozbijania sobie głów i dziurawienia wątpi w imię honoru, to polecam obejrzeć The Duelists Ridleya Scotta z 1977 r. Tam będziecie mieli honoru do wypęku.