Uwaga! Zawiera opisy drastyczne!
W mojej długiej karierze gracza - niedługo stuknie 30 lat,
zaczynałem od Ponga na Atari 2600 (kto chce mnie dotknąć?!)- zostałem już satanistą
i mordercą (...teraz już pewnie nikt). Niedawno dowiedziałem się, że to jeszcze
nie wszystkie moje zbrodnie - zostałem mianowicie gwałcicielem. Jawnie,
publicznie i na całą Polskę. Już tłumaczę, jak do tego doszło.
W zamierzchłych czasach, we wczesnych latach 90. XX wieku,
poza (bynajmniej nie niewinnym! wprawiałem się wówczas do roli mordercy!)
pogrywaniem na 8-bitówkach, młody troll wpadł w nałóg czytania fantastyki.
Winić za ten stan należy moją Szacowną Rodzicielkę™, która pewnego pięknego
dnia przyniosła mi z biblioteki Hobbita.
I wpadłem jak przysłowiowa śliwka w przysłowiowy kompot. Ale były to tylko
złego miłe początki. W nieco późniejszych latach 90. tego samego wieku popadłem
w nałóg o wiele groźniejszy - mianowicie w tzw. gry fabularne (który to termin
na określenie RPG lansowała grupka szerzycieli owych potworności, zrzeszonych
pod szyldem czasopisma "Magia i Miecz"). Z uwagi na skrajną
nieśmiałość nie ujawniałem się z tym wszem i wobec, przez co ominęło mnie
(przynajmniej do czasów licealnych) niebezpieczeństwo zetknięcia się z innymi
nałogowcami, zrzeszonymi w różnej maści "klubach". Praktykowałem mój
nałóg w samotności (pragnę przy tym zauważyć, iż rację miał wieszcz pisząc, że jedyną czynnością, która dobrze wychodzi samotnym, jest samogwałt - bycie
miłośnikiem RPG w pojedynkę ssie). W takich oto okolicznościach pierwszy
raz zostałem okrzyknięty satanistą. Znaczy, nie ja konkretnie, ale ja - wannabe gracz RPG. Może niektórzy moi
P.T. Czytelnicy pamiętają Dorotę Narewską i jej Niebezpieczne gry (Słowo.
Dziennik katolicki, r. IV (1996), potem także przedruk w Nasz
Dziennik, 5-6
grudnia 1998)? Oto zostaliśmy dostrzeżeni przez mainstream (no, powiedzmy). O radości.
Z tego, co pamiętam (nie mam już bowiem tego tekstu - zniknął przy okazji porządków na dysku), p. Narewska oparła się w całości na wyczynach i wymysłach niesławnego stowarzyszenia B.A.D.D. (Bothered About Dungeons & Dragons), działającego w latach 1982 – 1997, założonego przez Patricię Pulling i oskarżającego gry fabularne o zgubny wpływ na psychikę młodzieży, propagowanie satanizmu i postaw amoralnych.
BTW. inspiracją do założenia stowarzyszenia było samobójstwo syna p. Pulling - z którym (co zrozumiałe) nie mogła się pogodzić i o które (co już zrozumiałe nie jest) oskarżała D&D;
BTW2: American Association of Suicidology, CDC i ministerstwo zdrowia Kanady ostatecznie stwierdziły, że nie zachodzi związek przyczynowo-skutkowy między grami fantasy i samobójstwem.
To był pierwszy raz. Ponieważ nikt nie wiedział o moim nałogu - upiekło mi się.
Z tego, co pamiętam (nie mam już bowiem tego tekstu - zniknął przy okazji porządków na dysku), p. Narewska oparła się w całości na wyczynach i wymysłach niesławnego stowarzyszenia B.A.D.D. (Bothered About Dungeons & Dragons), działającego w latach 1982 – 1997, założonego przez Patricię Pulling i oskarżającego gry fabularne o zgubny wpływ na psychikę młodzieży, propagowanie satanizmu i postaw amoralnych.
BTW. inspiracją do założenia stowarzyszenia było samobójstwo syna p. Pulling - z którym (co zrozumiałe) nie mogła się pogodzić i o które (co już zrozumiałe nie jest) oskarżała D&D;
BTW2: American Association of Suicidology, CDC i ministerstwo zdrowia Kanady ostatecznie stwierdziły, że nie zachodzi związek przyczynowo-skutkowy między grami fantasy i samobójstwem.
To był pierwszy raz. Ponieważ nikt nie wiedział o moim nałogu - upiekło mi się.
Drugi raz zostałem satanistą już w liceum. Moja nieśmiałość
odrobinę zmalała, dzięki czemu mogłem się ujawnić i spotkać innych nałogowców.
Nawet takich znalazłem. Ba, nawet działali formalnie, za zgodą - niczego
nieświadomej, jak się zaraz okaże - dyrekcji mojego LO korzystając z
pomieszczeń szkolnych w porze pozalekcyjnej. Tzn. wieczornej. No i pewnie
działalibyśmy (bom do nich przystał) dłużej, gdyby nie szatański (oczywiście!)
pomysł zagrania w Vampire: The Masquerade.
Skoro dysponowaliśmy własnym pomieszczeniem, poszliśmy na całość - gra odbywała
się przy świecach, z podkładem muzycznym itp. No i wtedy drugi raz zostałem
satanistą. A przynajmniej sekciarzem. Oto gruchnęła w szkole pogłoska, że jest
w naszym sławetnym LO taka grupa, co to spotyka się wieczorami, pali świece,
puszcza pogańską muzykę i odprawia nie-wiadomo-jakie bezeceństwa. I do tego
jest to grupa koedukacyjna! Zgroza i zgorszenie! Zakazać! Niedługo potem
oficjalnie działający klub miłośników fantastyki został oficjalnie
zlikwidowany. Dobrze, że pogłoska nie precyzowała, kto konkretnie należał do
owej "sekty", bo a nuż zobaczyłbym pod oknami widły i pochodnie.
BTW: podejrzewaliśmy, że poszło o to, że tzw. panie woźne musiały siedzieć w szkole dłużej i sprzątały klasę dopiero po naszym wyjściu. Jedno niejasne doniesienie i od razu miały mniej pracy. O my naiwni.
BTW: podejrzewaliśmy, że poszło o to, że tzw. panie woźne musiały siedzieć w szkole dłużej i sprzątały klasę dopiero po naszym wyjściu. Jedno niejasne doniesienie i od razu miały mniej pracy. O my naiwni.
Za trzecim razem zostałem ujawniony jako okultysta-satanista
publicznie. W ramach tzw. lekcji religii w tym samym LO. Miałem umowę z
prowadzącym zajęcia księdzem, że uczestniczę w nich wyłącznie jako obserwator,
z uwagi na moje przekonania. Oceny z religii na świadectwie w każdym razie nie
miałem. Wracając do meritum: na jednej z lekcji ww. ksiądz uszczęśliwił był
klasę filmem o zagrożeniach związanych z okultyzmem (niesławna, a zataczające
szerokie kręgi, histeria na punkcie satanizmu w USA i - na wiele mniejszą skalę
- w Europie, zrobiła swoje). Ma się rozumieć dostało się także RPG, z tych
samych powodów, które wymieniały artykuły Narewskiej i publikacje B.A.D.D. -
przez tych kilka lat w publicznym pojmowaniu RPG nie zmieniło się nic. Po
projekcji usiłowałem zaprezentować odmienny punkt widzenia (wyjaśnić czym
właściwie są owe odsądzane od czci i wiary RPG, a czym nie są), ale nie było mi
to dane. Na szczęście miałem w LO całkiem fajną klasę i ostracyzm w jej łonie
mi nie groził (a i poza nim nikt nie traktował tego wszystkiego poważnie - może
więc obyłoby się bez wideł i pochodni także poprzednim razem). Za to oduczyłem
się podejmowania jakichkolwiek prób dyskusji z oficjalnymi przedstawicielami
Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Gratulacje.
Tyle o moim satanizmie. Mordercą zaś troll został z uwagi na
wspomniane już (i manifestowane na blogu) zamiłowanie do gier komputerowych. I
znów: nie personalnie ja-troll, ale - na skutek rzucanych na lewo i prawo
oskarżeń - ja-gracz. Nie będę opisywał wszystkich przypadków - za dużo tego
było. Zilustruję kwestię tylko kilkoma hasłami, wierząc w umiejętność
korzystania z Google moich P.T. Czytelników. Columbine. Sandy Hook/Newtown.
Utoya/Breivik. GTA. Jack Thompson.
QED. Można się bać. Tym bardziej, że nadal morduję biedne piksele.
QED. Można się bać. Tym bardziej, że nadal morduję biedne piksele.
Zamiast "wiking" wstawić "RPGowiec"
Rys. A. Mleczko.
I tu powracamy do naszych baranów - czyli do tego, jak troll
został gwałcicielem. Niestety, znowu winny jest mój zgubny nałóg, zwany RPG. Od
kilku dni na łamach prasy branżowej i-nie-tylko (facebook, blogi) toczy się
dyskusja (taa.. dyskusja... określenie shitstorm
pasuje lepiej) nt. artykułu z Dużego Formatu, dodatku do Gazety Wyborczej, pt. Gwałt w grze, autorstwa p. Małgorzaty
Łojkowskiej. Artykuł, poprzedzony komentarzem z-cy rednacza DF Mariusza Szczygła, relacjonuje
historie kilku grających w RPG kobiet, które zetknęły się z gwałtem na sesjach.
Ale napisany jest w taki sposób, że osoba nie znająca tematu gotowa powziąć
podejrzenie, że w ramach "gry" faktycznie odbywa się gwałt na "grającej"
(przykład był od razu w jednym z komentarzy do artykułu - więc nie jest to
przypuszczenie wyssane z brudnego trollowego palucha!). To, że GW dawno już
sięgnęła poziomu dna, to nic nowego. To, że podobny "artykuł" równie
dobrze mógłby opublikować Fakt czy SE (sensacyjna forma, agresywne hasełka,
za którymi nie idzie głębsza analiza tematu, brak stwierdzenia, że opisywane
zjawisko stanowi margines(sic!) itp.) - to też nic nowego. To, że jest to
kolejny przykład "artykułu" napisanego pod tezę - to także nic
nowego. Nowa jest tylko teza. Do tej pory troll bowiem był jedynie potencjalnym
gwałcicielem z racji posiadania sprzętu umożliwiającego popełnienie
przestępstwa (i chromosomu Y). Teraz dodatkowo stał się potencjalnym
gwałcicielem z racji posiadanego hobby. Jako samiec i jako RPGowiec troll
bowiem ani chybi jest opętaną chucią i dyszącą testosteronem męską bestią,
nieustannie marzącą o gwałceniu elfek... tfu! kobiet. Wcześniejszy satanizm i
morderstwa to przy tym naprawdę mały pikuś. Satanizm i morderstwo można
wybaczyć, ostatecznie każdemu się może zdarzyć. Bycia męską bestią - nigdy. Przynajmniej
takie odnoszę wrażenie, czytając niektóre komentarze do "artykułu". Obawiam
się, że ktoś tu upadł na głowę. A nawet wielu ktosiów.
Po co w ogóle o tym wspominam? Bo cała kwestia mnie
drażni. Faktem jest, że gwałt na sesjach może się zdarzyć (np. w
konsekwencji poczynań graczy) - rzadko kiedy realia przedstawione w settingach RPG przypominają te z My Little Pony czy innego przecukrzonego
programu dla dzieci. Ważnym jest, żeby przed sesją umówić się co jest, a
co nie jest dopuszczalne. I tego przestrzegać. Ważnym jest, żeby umieć
powiedzieć "nie". Do znudzenia będę powtarzał: wydarzenia na sesji
nie dzieją się naprawdę, odbywają się wyłącznie w wyobraźni grających, obrazowane są
werbalnie przez uczestników zabawy. To tylko gra. W każdej chwili można
przestać. Chyba, że komuś zacierają się różnice między rzeczywistością, a
fikcją. W takim przypadku powinien szybko udać się do specjalisty. A nie do
gazety.
no, widły i pochodnie gwarantowane...
OdpowiedzUsuń