sobota, 23 czerwca 2018

Troll ogląda #28 - Hell(o) Panda [Aggretsuko]

Wszyscy znają Hello Kitty. Charakterystyczny wizerunek białej kotki firmował już chyba wszystko, co można sobie wyobrazić. Od superszybkiej kolei i samolotów po papier toaletowy. Nie powinno nikogo dziwić, że autorzy tego oszałamiającego sukcesu marketingowego – japońska korporacja Sanrio – próbowali go powtórzyć, tworząc inne postacie i poszerzając krąg odbiorców. Bynajmniej nie rezygnując przy tym z charakterystycznego uroczego i słodkiego stylu graficznego.

Poznajcie Retsuko. 25 lat, niezamężna, pracownica biurowa. Rozważna i odpowiedzialna. Panda mała (albo - zgodnie z najnowszą systematyką - pandka ruda, Ailurus fulgens). Bohaterka kolejnej serii anime firmowanej przez Netflix – Aggretsuko (a.k.a. Aggressive Retsuko). Zanim została gwiazdą Netfliksa Retsuko wystąpiła w 100 jednominutowych odcinkach, emitowanych w japońskiej telewizji TBS od kwietnia 2016 r. do marca 2018 r. Ogólne zarysy obu serii są identyczne, różnią je głównie szczegóły odnośnie niektórych postaci. 

Współpracownicy naszej pandy, razem z nią zatrudnieni w anonimowej tokijskiej firmie, tworzą istne zoo. Nie tylko dlatego, że - tak jak Retsuko - są antropomorficznymi zwierzątkami.

Fenneko - najbliższa koleżanka Retsuko, pracuje w tym samym dziale księgowości. Fenek pustynny (Vulpes zerda). Nieco obsesyjna miłośniczka social mediów, posiadaczka wyjątkowo czułego zmysłu obserwacji i kąśliwego poczucia humoru.

Haida - kolega Retsuko i Fenneko, również zatrudniony w dziale księgowości. Hiena cętkowana (Crocuta crocuta). Uprzejmy i pomocny. Czuje miętę do Retsuko, za to charakter Fenneko przyprawia go o ciarki.

Dyrektor księgowości Ton - szef działu, w którym pracują Retsuko, Fenneko i większość pozostałych postaci. Świnia domowa (Sus domesticus). Miłośnik golfa, niechętny komputerom (ale za to po mistrzowsku posługujący się liczydłem), zwolennik "starej szkoły kierowania". Innymi słowy męska szowinistyczna świnia, zwalająca pracę na podwładnych. Nawiasem mówiąc: jego nazwisko znaczy po japońsku "świnia".
Dyrektor marketingu Gori - obiekt podziwu Retsuko. Gorylica (Gorilla gorilla). Bliska przyjaciółka Washimi, razem z nią chodzi na zajęcia jogi. W pracy poważna i nieprzystępna, prywatnie emocjonalna i przyjazna.

Sekretarka prezesa Washimi - kolejny obiekt podziwu Retsuko. Sekretarz wężojad (Sagittarius serpentarius). Nieustępliwie zarządza swoim szefem. Jest wzorem elegancji, chyba że ktoś ją zdrzaźni. 

Tsunoda - najnowszy nabytek działu księgowości. Gazela Thomsona (Eudorcas thomsonii). Bezwstydnie podlizująca się szefowi, znienawidzona przez Fenneko. Bardzo aktywna w social mediach.

Kabae - kolejna pracownica działu księgowości. Hipopotamica (Hippopotamus amphibius). Straszliwie wścibska plotkara. BTW: "Kaba" to po japońsku "hipopotam".

Tsubone - bezpośrednia szefowa Retsuko. Waran z Komodo (Varanus komodoensis). Posiadaczka wielkiej kolekcji zakręconych na siłę słoików, które uwielbia wręczać pracownikom do odkręcenia. Wyznawczyni tej samej "starej szkoły zarządzania", co dyrektor Ton.

Komiya - przydupas dyrektora Tona. Surykatka (Suricata suricatta). Potakiwacz i włazidupek. Jest jeszcze większym leserem, niż dyrektor Ton.









Jakby ktoś się jeszcze nie zorientował, Aggretsuko jest jednocześnie satyrą na i krytyką stosunków powszechnych w japońskich biurach. Zatłoczona komunikacja miejska, hipokryzja "kolegów", donosicielstwo, plotkarstwo, włazidupstwo, przerzucanie własnych obowiązków na innych, wykorzystywanie pozycji w hierarchii służbowej i męski szowinistyczny świnizm to chleb codzienny pracowników biurowych w Japonii. Retsuko kiepsko znosi wyczyny swoich współpracowników, ale - zgodnie z przyjętym zwyczajem - dusi to w sobie, mimo że aż się w niej gotuje. Za to po pracy odreagowuje stres w klubach karaoke. Rycząc do mikrofonu improwizowane skargi, do wtóru deathmetalowej łupanki.

Komizm serii bazuje na kontraście pomiędzy uroczym wyglądem bohaterów, a absurdami środowiska, w jakim się znajdują. Adresowany jest przede wszystkim do dorosłych, bo to raczej oni będą odnajdywać podobieństwa pomiędzy sytuacją Retsuko i jej współpracowników, a własnym życiem. Żarty sytuacyjne (sekretarka szefa, która jest ptakiem z gatunku sekretarz czy męska szowinistyczna świnia, która jest prawdziwą świnią) mają szansę trafić do szerszej publiczności, natomiast humor bazujący na żartach słownych ("guerilla marketing", nazwiska dyrektora Tona i Kabae czy też samej Retsuko - które znaczy "dziecko szału" i świetnie do niej pasuje) dotrze tylko do nielicznych. 

Od strony graficznej seria nie wyróżnia się niczym szczególnym - chyba tylko tym, że nie wygląda jak typowe anime. Muzycznie jest ciekawiej - utwory są fajnie zgrane z obrazem (podkład pod "power walk" Washimi i Gori rządzi). O aktorstwie trudno mi się wypowiadać, bo zależy to od wersji językowej. Ja sam oglądałem wersję japońską - aktorzy głosowi byli dobrze dobrani, ale to standard dla japońskich produkcji. Nie wiem, jak będzie w innych wersjach. 

Trollowi Aggretsuko bardzo się podobało i liczy na kontynuację. Zobaczcie i wy, Szanowni P.T. Czytelnicy. Dziesięć 15-minutowych odcinków nie zabierze wam za dużo z życia, a może je ubogacić. 

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu BETONiarka.net.



sobota, 9 czerwca 2018

Jak zostałem faszystą

A dokładniej: jak przestałem być "liberałem". Przynajmniej w oczach dzisiejszych "liberałów".

Z góry przepraszam, ale będę używał wyrazów. Oraz odwoływał się do polityki.

Długo uważałem, że temat ten mnie nie dotyczy i mogę go swobodnie ignorować. Że mogę pozostać całkowicie neutralny w poglądach, umiarkowany i niezaangażowany. Gówno jednak w końcu wybiło, a nie da się zignorować rynsztoka, kiedy płynie środkiem twojej ulicy.

Zaczęło się, jak zawsze w takich przypadkach, od pięknej idei. Czy nie uważacie, Szanowni P.T. Czytelnicy, że każdy powinien mieć prawo do równego traktowania, równych szans, równych zarobków za tę samą pracę? Że "inny" nie znaczy "gorszy"? Troll odkąd tylko pamięta wspierał wszelkiego rodzaju idee wolnościowe. Z wolnością słowa na czele. W czasach mojej chmurnej i durnej młodości - kiedy byłem o wiele mniej cyniczny i o wiele bardziej naiwny - wydawało mi się, że liberalizm jest odpowiedzią na wszystko. Że problemy gospodarcze rozwiąże wolny rynek, a problemy społeczne - liberalne podejście do społeczeństwa. Że wystarczy nie ograniczać, dać wszystkim równe szanse i tolerować inność bliźnich - i stworzymy świat mlekiem i miodem płynący. Ja pierdolę, ależ byłem głupi.

Tak, polityczna poprawność była piękną ideą. Z naciskiem na "była". Stało się bowiem tak, że hasła "równego traktowania" zostały wyparte przez żądania parytetów. Ideę tolerancji inności zaś zastąpiono nakazem afirmacji inności, "inny" nagle zaczął znaczyć "lepszy". Najmniej dziwny jest  tu fakt, że społeczeństwo też podlega trzeciej zasadzie dynamiki sir Isaaca Newtona: każdej akcji towarzyszy reakcja równa co do wartości i kierunku, lecz przeciwnie zwrócona. Stale rozrastające się żądania "liberałów" i coraz bardziej radykalne hasła (z równości praw na żądanie parytetów, z zakazu dyskryminacji na pozytywną dyskryminację itd.) wywołały zupełnie zrozumiałą reakcję w postaci gwałtownego oporu - zwłaszcza konserwatywnie myślących, ale nie tylko. Także dotychczas umiarkowani, nieopowiadający się po żadnej stronie zaczęli mieć dość. Czy w tej sytuacji "liberałowie" zastanowili się, jak zjednać sobie społeczeństwo? Postanowili ograniczyć żądania? Bynajmniej. Uznali reakcję na swoje działania za... dowód na to, że słusznie domagali się więcej. Nie ma nic gorszego, niż ideolog utwierdzony w swoich przekonaniach via syndrom oblężonej twierdzy.

BWT: że radykalizacja haseł prowadzi do absurdu całkiem niedawno udowodniła PETA, domagając się wycofania futra z figurek do Warhammera. Plastikowego. Z nieistniejących zwierząt. What. The. Fuck?! Popieram ideę humanitarnego traktowania zwierząt (w tym zakaz hodowli na futra). Ale plastik ma tylko tyle wspólnego ze zwierzętami, że ropa naftowa, z której powstał, bardzo dawno temu żarła trawę - lub inne zwierzątka.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo popkultura jest w chwili obecnej tak zideologizowana, jak chyba nigdy wcześniej. Nie ma już miejsca na czystą rozrywkę - wszystko jest manifestem w walce o sprawiedliwość społeczną. Lub przeciwko tejże. Ideologiczna wojna zbiera zaś coraz więcej ofiar.

Jedną z kwestii, które zmieniły się najbardziej, jest stosunek "liberałów" do wolności słowa. Angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall, podsumowując poglądy Voltaire’a na temat wolności słowa na początku XX w. napisała "Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć". Wolność słowa oznacza bowiem także prawo do niesłuchania. Tymczasem ludzie uznający się za spadkobierców idei oświeceniowego filozofa najczęściej mówią tak: "Nie zgadzam się z tym co mówisz, a twoje słowa to atak na mnie. Nie masz prawa tego powiedzieć." Nie dla nich prawo do niesłuchania. Każdą wypowiedź niewpisującą się w ich wizję świata traktują jako zamach na ich sposób życia. Pieprzone specjalne płatki śniegu nie potrafią objąć rozumiem, że można się z nimi nie zgadzać, a jednocześnie nie atakować ich. Co gorsza - ich skóra jest tak cienka, że jakąkolwiek krytykę ich poglądów uznają za napaść na swoją osobę - i wszystkich sobie podobnych.

Przykład z ostatnich dni, z mojego podwórka. Amerykańska korporacja Valve ewidentnie miota się we wszystkich kierunkach, jeśli idzie o politykę wobec produktów trafiających do prowadzonego przez nich sklepu (Steam). Grożą developerom jednego rodzaju gier usunięciem ich produktów ze sklepu. Chwilę później odwołują groźby. Wreszcie uznają, że "klient ma zawsze rację i głosuje portfelem": ogłaszają, że na ich platformę wpuszczają wszystko, o ile będzie zgodne z prawem i nie będzie "jawnym trollingiem". Klienci zaś dostaną do ręki narzędzia, żeby odfiltrować zawartość z rzeczy, których nie chcą oglądać. Innymi słowy - liberalizm klasyczny, laissez faire, prawo do niesłuchania. Osobiście uważam, że Valve powinno poprzestać na zgodności z prawem, ale to ich sklep.

Jak reaguje na ten komunikat "postępowa część internetu"? Zbiorowym pierdolcem. Pojawiają się oskarżenia o popieranie rasizmu, seksizmu itd. przez Valve. Bo - jak rozumuje "współczesny liberał" - nie można przecież stać z boku. Albo się coś popiera, albo się to zwalcza. Jeśli nie zwalczasz - a przynajmniej nie krytykujesz tego głośno - znaczy popierasz. Przepraszam za to porównanie, ale mamy to samo kubek w kubek w naszym pięknym kraju - tylko na polu polityki. Albo jesteś za PiS, albo za PO. Albo uważasz, że to Lech (względnie: Jarosław) kazał lądować i ich wszystkich zabił, albo że to Ruscy zdetonowali bombę. Głupie zrobienie zakupów staje się aktem politycznym. Niedługo rzucimy się sobie do gardeł.

Kiedy Orwell pisał 1984 - ostrzegał przed zagrożeniem, jakie wolnemu zachodniemu światu grozi ze strony komunizmu. Jak widać nie potrzebujemy komunistów, żeby wolność była zagrożona. W świecie z koszmarów Orwella funkcjonowało pojęcie "myślozbrodni", zbrodni polegającej na myśleniu niezgodnie z linią Partii. W świecie, jaki chcą nam zgotować "postępowcy", myślozbrodnia - każde odstępstwo w myśli lub słowie od "liberalnego" paradygmatu - też będzie faktem. 1984 nie było, kurwa, podręcznikiem! Opamiętajcie się, do cholery!

A propos nieszczęsnego Orwella. Dlaczego cały czas piszę "liberał" w cudzysłowie? Bo "postępowcom" nie wystarczyło zideologizowanie popkultury. Musieli jeszcze zabrać się za zmienianie znaczenia słów. Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła. A bandę ideologów, dla których stanem idealnym jest istnienie tylko jednego światopoglądu i całkowity zakaz odstępstw nazywa się "liberałami". John Stuart Mill czy wspomniany już Voltaire muszą wirować w grobach...

Jeszcze jeden przykład z mojego podwórka. Całkiem niedawno, przy okazji rozdawania za darmo jednej z moich ulubionych gier - Crusader Kings 2 - ze zbiorową głupotą "liberałów" musiał zmierzyć się jej wydawca, Paradox Interactive. O co poszło? O hasło reklamowe, nawiązujące do zawołania krucjat (Deus Vult!) - a więc całkowicie poprawnie użyte w kontekście. Tymczasem banda zapatrzonych w siebie ideologów zarzuciła wydawcy ...popieranie faszyzmu. Bo obecnie tym hasłem posługują się m.in. alt-rightowe bojówki. Paradox wydał oświadczenie, w którym jednoznacznie odciął się od jakiegokolwiek poparcia dla skrajnej prawicy. Rozumiem ich postępowanie. Szkoda tylko, że dożyliśmy czasów, w których takie oświadczenia w ogóle są potrzebne...

I gdzie w tym wszystkim miejsce na mój rzekomy faszyzm? No cóż... nie podoba mi się wizja świata, do którego dążą "liberałowie". Ergo - jestem pieprzonym faszystą.  Nie popieram ograniczania wolności słowa, nie żądam zakazu wypowiadania się dla myślących inaczej niż Social Justice Warriors - znaczy, muszę być alt-rightem. Muszę. Bo w ograniczonym pojmowaniu dzisiejszych "liberałów" nie ma miejsca dla nikogo poza ich poplecznikami i wrogami. Pieprzona oblężona twierdza w działaniu.

Żeby nie było niedomówień: alt-right jest dokładnie taki sam, jeśli idzie o sposób myślenia. Ten sam syndrom oblężonej twierdzy, to samo "albo z nami, albo przeciw nam". Alt-right jest jednak bardziej odrażający i niebezpieczny w działaniu. SJWs gardłują w sieci, względnie modnej kawiarni - neofaszyści urządzają seanse nienawiści, fizycznie atakują imigrantów czy mniejszości. Obie strony prą do konfrontacji. I ja, siedząc pośrodku i krytykując jednych i drugich, boję się, że dostanę po mordzie od obu stron.

Wolność słowa oznacza także prawo do nieczytania. Nie musicie się ze mną zgadzać. Ale nie każcie mi się zamknąć.

niedziela, 3 czerwca 2018

Troll czyta #26 - Za mało Kisielu w Kisielu [Toń]

Niedosyt. Z takim uczuciem zostawiła mnie Marta Kisiel. Jej najnowszą powieść - Toń (wyd. Uroboros, premiera miała miejsce 23 maja) - przeczytałem od deski do deski w rekordowo szybkim czasie. I od razu przyszedł mi do głowy poważny zarzut: ta książka jest o co najmniej 100 stron za krótka! Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Historia zaczyna się od tego, że Dżusi Stern powraca do Wrocławia, do rodzinnego domu, z którego nie tak dawno uciekła na studia, po wielkiej awanturze z apodyktyczną ciotką. Ciotka właśnie wybyła na wakacje, w domu została tylko siostra głównej bohaterki i kot ciotki, którym trzeba się zaopiekować. Oraz rodzinne sekrety i kłamstwa. Które wywracają życie panien Stern do góry nogami.

Zabrakło mi w tej opowieści jednego wiodącego bohatera - jak Konrad z Dożywocia czy Salomea z Nomen Omen. Kreowana (i to raczej przez marketing wydawnictwa, niż samą pisarkę) na takowego Dżusi wcale bowiem nim nie jest. Zamiast tego dostaliśmy plejadę - jak to zwykle u ałtorki [nie poprawiać!] - barwnych postaci (z pannami Stern na czele), z których każda ma swoją rolę do odegrania. Marta Kisiel lubi swoich bohaterów i to przebija ze sposobu, w jaki o nich pisze. Protagoniści tradycyjnie są sympatyczni, a antagoniści - wredni i odpychający. Ale nie potrafię pozbyć się uporczywego wrażenia, że skupienie narracji na jednej postaci książce by tylko pomogło.

Przyznaję bez bicia, że dałem się ałtorce podpuścić i wyobraziłem sobie kogoś zupełnie innego, niż faktyczna Klara Stern. Za to z rozszyfrowaniem szwarzcharakteru nie miałem żadnego problemu - zbyt wiele tropów do niego prowadziło, zbyt oczywistych. Ewentualnie tak miało być, a ja się czepiam. Co nie jest wykluczone.

Mój główny i absolutnie najważniejszy zarzut wobec książki dotyczy jednak czegoś innego. Jak na historię, w której czas odgrywa niebagatelną rolę, dość denerwująco wypadły bowiem jego przeskoki. Mam wrażenie, że właśnie tu zgubiło się owe brakujące (mi) 100 stron. Przynajmniej dwukrotnie ałtorka urywa akcję i popycha ją w przyszłość, żeby potem pokrótce zrelacjonować pominięte wydarzenia. Show, don't tell, na Licho! Ta zasada świetnie sprawdza się w kinie, a i w literaturze można ją stosować z doskonałym skutkiem.  

Z lektury coraz dłuższej listy moich pretensji Szanowni P.T. Czytelnicy mogliby wyciągnąć wniosek, że Toń mi się nie podobała. Tymczasem nic bardziej mylnego! Podobała mi się jak najbardziej. A pretensje są tylko dlatego, że Martę Kisiel stać na więcej i trochę mi szkoda, że tego "więcej" zabrakło.

Na potwierdzenie powyższych słów wypadałoby więc wspomnieć o tym, co mi się podobało. Jak zawsze niezawodnie wypadł humor - i w opisach, i w dialogach, skrzących się od dowcipu. Ałtorka nadal jest mistrzynią lekko absurdalnego, miejscami karkołomnego żartu. Generalnie: opisy i język uważam za najmocniejsze strony powieści. Dzięki zastosowanym zabiegom tam, gdzie powinno, jest odpowiednio ponuro, onirycznie i niepokojąco. Także nawiązania do poprzednich powieści, ładnie budujące ałtorkowe "kiślowersum", sprawiły mi dużo przyjemności w trakcie lektury.

Troll oczywiście poleca! Pomimo niedosytu.

Marta Kisiel, Toń
Wyd. Uroboros, 2018. 
316 stron (ale wydaje się, że jest ich dużo mniej...)