piątek, 24 listopada 2017

Troll czyta #25 - Luna to surowa pani

Disclaimer: to nie jest recenzja. Troll nie umie pisać recenzji. Also, there might me spoilers. Ale będę się starał.

Szanowni P.T. Czytelnicy mogą pamiętać zachwyt, w jaki wprawiła trolla powieść Marsjanin autorstwa Andy'ego Weira (i trochę mniejszy zachwyt, w jaki wprawił mnie film Ridleya Scotta na niej oparty). Na następną książkę tegoż autora czekałem z mieszaniną nadziei - że będę bawił się co najmniej tak samo dobrze - i obaw - że wprost przeciwnie. Wreszcie wyszła. Przeczytałem. I mieszane uczucia pozostały. Już wyjaśniam.

Okładka wydania anglojęzycznego

Jasmine "Jazz" Bashara jest doręczycielem. I drobnym szmuglerem na boku. W przeciwieństwie do tysięcy innych doręczycieli (i szmuglerów) Jazz Bashara operuje na terenie pierwszego księżycowego miasta - tytułowego Artemis, stojącego na Morzu Spokoju, niedaleko miejsca pierwszego lądowania na Srebrnym Globie. Przyjęcie zlecenia drobnego sabotażu od jednego ze stałych klientów - biznesmena i miliardera, który z przyczyn rodzinnych osiedlił się na Księzycu - wplątuję naszą bohaterkę w kryminalną aferę na - chciałoby się powiedzieć - księżycową skalę. Jaka to afera i czy Jazz z niej wybrnie - nie zdradzę. Przeczytajcie. Bo mimo wszystkich moich zastrzeżeń  - warto.

Od razu napiszę, że - w pokornej trolla opinii - nie wszystko w Artemis wyszło. Najpoważniejszy zarzut to sposób zawiązania głównego wątku. A jest on - nie bójmy się tego powiedzieć - zwyczajnie słaby. Jazz pakuje się w tarapaty ...bo może. Bezrefleksyjnie przyjmuje propozycję klienta, mając gdzieś jej ew. konsekwencje. Gdybyż jeszcze była tępa... Ale nie - Weir czyni wszystko, żeby przedstawić nam główną bohaterkę jako osobę sprytną i błyskotliwą. I - pomijając ten moment i kilka innych drobiazgów - czyni to przekonywająco. Dlaczego więc zmusza swoją bohaterkę do popadnięcia w chwilowe zaćmienie umysłu? Czyżby zabrakło pomysłów na zawiązanie akcji, żeby intryga w ogóle mogła ruszyć z miejsca? Tak czy inaczej - szkoda.

Drugi mój zarzut dotyczy raczej polskiego wydania, niż książki jako takiej. A konkretnie tłumaczenia. Czytając kilka razy złapałem się na tym, że nie mam pojęcia co czytam. Pojedyńcze zdanie lub mały jego fragment wyglądały, jakby były z innej bajki. Co ciekawe - nie był to problem złego tłumaczenia z angielskiego (bo w oryginale tekst ten brzmiał identycznie), ale... składni? doboru słownictwa? No, nie podpasował mi styl tłumacza i nic na to nie poradzę. Wam, Szanowni P.T. Czytelnicy może ten styl podpasować lepiej.

To co wyszło dużo lepiej - i co sprawiło, że sięgnąłęm po tłumaczenie, zamiast oryginału - to znak firmowy Weira. Czyli technikalia. Znowu wszystko jest szczegółowo, ale przystępnie opisane (jeśli miałbym porównywać - Artemis jest chyba mniej "stechnicyzowana" od Marsjanina), znowu jest to technologia, w którą można bez problemu uwierzyć (że ktoś faktycznie mógłby się nią posługiwać w nieodległej przyszłości). Miłe. Fajnie opisane jest też samo księżycowe miasto, to jak i dlaczego zostało zbudowane i jak funkcjonuje. 

Drugi znak firmowy autora - humor - także jest obecny, w sporej ilości. Aczkolwiek chyba wolałem wersję Marka Watneya. Ale to bardzo osobiste odczucie.

Werdykt? Przeczytać. Bo czyta się szybko i przyjemnie. Bohaterka jest sympatyczna, mimo - a może dzięki? - pewnej dozy amoralności. Humoru jest dużo i jest on raczej niewymuszony. Intryga zaś... IMO w miarę upływu czasu i postępów akcji jest tylko lepsza. Problemem może być (dla niektórych) pewna przewidywalność - zdarzeń, bohaterów, ich motywacji itd. Ale nie psuje ona ogólnego dobrego wrażenia.

BTW: prawa do ekranizacji Weir sprzedał na pniu i może być z tego całkiem fajny film. Troll poleca.











Tytuł dzisiejszego wpisu, ma się rozumieć, jest nieprzypadkowy - z powodów, rozwikłanie których pozostawię Szanownym P.T. Czytelnikom. Mam nadzieję, że rozbawią Was tak samo, jak trolla. Troll, jak wiadomo, jest dziwny.

wtorek, 21 listopada 2017

Troll ogląda #26 - Siedem twarzy Piotra Fronczewskiego

Piotr Fronczewski (ur. 8 czerwca 1946, w Łodzi, w Rzeczpospolitej Polskiej) - polski aktor teatralny, radiowy, filmowy i telewizyjny, pedagog, reżyser teatralny i wokalista ...disco. Debiutował w 1958 r. w filmie Wolne miasto (w reż. Stanisława Różewicza). Odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, złotym Krzyżem Zasługi i Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Posiadacz charakterystycznego, głebokiego głosu. Uważany przez kolegów po fachu, krytyków i publiczność za jednego z najlepszych aktorów w historii powojennej Polski. Zagrał ponad 120 ról filmowych i telewizyjnych - siłą rzeczy na potrzeby niniejszego wpisu musiałem wybrać te, które najbardziej lubię. 

1. W zasadzie wazeliniarz i szmata (Grzegorz Poszepszyński, Rodzina Poszepszyńskich, 1972-1998).

Słuchowisko radiowe autorstwa nieodżałowanych Macieja Zembatego i Jacka Janczarskiego, emitowane w Programie Trzecim Polskiego Radia. Groteskowa historia dysfunkcyjnej rodziny, składającej się z seniora rodu, Jacka Marii Poszepszyńskiego (przecudowny Jan Kobuszewski), jego córki Maryli, pracownicy prosektorium (Hanna Okuniewicz), jej pierdołowatego męża Grzegorza i ich pożałowania godnego pomiotu, Maurycego (kolejny właściciel charakterystycznego głosu, Maciej Zembaty). W rolach epizodycznych - inni wielcy polskiej sceny, ekranu i mikrofonu. Cykl powtarzany wielokrotnie, przeszedł do legendy radiowej rozrywki. Grając tylko głosem - niewątpliwie będącym jednym z jego atutów - Fronczewski miał okazję się wykazać. I wykazał się.

2. Praktykant u fabrykanta (von Horn, Ziemia obiecana, 1974)

Epizod w jednym w lepszych filmów nieodżałowanego Andrzeja Wajdy (z czasów, kiedy faktycznie kręcił jeszcze dobre filmy). Podobno scena została częsciowo zaimprowizowana (sam monolog Fronczewskiego), nakręcona niejako z rozpędu i tak spodobała się reżyserowi, że bez dubli włączono ją do filmu. Podręcznik prawidłowego rzucania pracy.

Proszę mi nie przerywać!

3. Szermierz szpadą i piórem (Hercule Savinien de Cyrano de Bergerac, Cyrano de Bergerac, 1981)

Ze swadą, uroczyście: "Ten nos to zrąb skały! 
To przylądek!... co mówię? to gółwysep cały!..." 

Fronczewski jest aktorem przede wszystkim teatralnym. Kreację w adaptacji komedii Edmonda Rostanda (opartej na podkoloryzowanej biografii faktycznie żyjącego w XVII w. pisarza i filozofa) dla Teatru Telewizji z całego jego repertuaru wielbię najmocniej. Wielkonosy poeta i awanturnik, na zewnątrz gwałtowny i zadziorny, wewnątrz - wrażliwy i zakompleksiony; dziwnym trafem mocno rezonuje z tym, co w duszy trolla gra. Fronczewskiemu w tej inscenizacji partnerowali inni świetni aktorzy m.in. Marek Kondrat (Christian) i nieodżałowany Edmund Fetting (hrabia de Guiche). I tylko Liliana Głąbczyńska w roli ukochanej przez wszystkich Roksany wypada blado i mimozowato.

4. Znawca bajek i baśni (profesor Ambroży Kleks, Akademia Pana Kleksa i kolejne, 1983, 1985, 1988 i 2001)

Ja wam po prostu pootwieram głowy i naleję do nich oleju.

Moje osobiste pierwsze zetknięcie z osobą aktora. Zapewne to samo może powiedzieć wielu rówieśników trolla, bo filmową Akademię z mojego pokolenia widzieli chyba wszyscy. I prawie wszyscy mieli ciarki na grzbiecie w trakcie Marszu wilków. Nostalgia rulez.

5. King, Bruce Lee, karate mistrz (Franek Kimono, 1984)

Nie rycz, mała, nie rycz...

Mniej więcej w  tym samym czasie, co Akademia powstała... satyra na disco. Nie, serio. Nie był to oczywiście pierwszy popis wokalny Fronczewskiego - w emitowanych w TVP programach satyrycznych autorstwa Olgi Lipińskiej, jako Pan Piotruś, śpiewał piosenki m.in. Agnieszki Osieckiej (jak Inwokacja czy Pijmy wino za kolegów). Ale z całą pewnością był to popis... nietypowy.

6. "Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę." (Narrator, seria Baldur's Gate, 1999-2001)

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.

Najsłynniejsza fraza polskiego dubbingu do gier komputerowych padła po raz pierwszy w trakcie nagrywania polskiej wersji jezykowej do kultowego Baldur's Gate. Nie ma chyba zdania lepiej kojarzonego, częsciej cytowanego, przerabianego i parodiowanego, jeśli idzie o cały polski growy dubbing. Fronczewski pokładał głos również w innych produkcjach (m.in. The Bard's Tale), ale - w pokornej trolla opinii - nawet gdyby od tamtych pór nigdy więcej nic więcej nie zrobił w tej materii - tym jednym zdaniem na wieczność zapisał się w historii polskiego grania.

7. Pchlarz szablastozęby (Diego, Epoka Lodowcowa, 2002-2016)

Mrrrrauuu!...

A skoro już jesteśmy przy dubbingu... Generalnie lokalizowania (bo to niestety mało ma wspólnego z tłumaczeniem) filmów animowanych w czambuł nie lubię. Ale kreacje aktorskie, gdzie aktorzy muszą grać wyłącznie głosem doceniam. Zwłaszcza jeśli ktoś ma taki głos...

Panie Piotrze, dziękuję! Za wszystkie dokonania. Za tych siedem wymienionych i za setki przemilczanych (z racji przyjętej formuły tego cyklu) ról. Niech Pan nie ustaje w byciu wielkim!

Na koniec pozwolę sobię jeszcze zaprezentować Szanownym P.T. Czytelnikom piosenkę, która nieustannie podnosi mnie na duchu, zwłaszcza w ostatnich latach.

Jak my Tobie - Ty nam!