piątek, 18 grudnia 2015

Troll ogląda #22 - May The Farce Be With You!

W czasach, zanim George Lucas zaczął tworzyć autoparodie...

Lubiłem "starą" trylogię Gwiezdnych Wojen - w czasach, kiedy była jeszcze jedyną trylogią Gwiezdnych Wojen. Zanim - cokolwiek to było - pchnęło George'a Lucasa do popełnienia Mrocznego Widma. Potem moja sympatia do serii spadała z każdym kolejnym prequelem i każdą nową wersją "starych" filmów. Na mający dziś (polską) premierę Epizod VII nawet nie czekam. Gratulacje, George'u Lucasie...

Natomiast z niesłabnącą przyjemnością powracam do dzieła, które dla Gwiezdnych Wojen jest tym, czym Młody Frankenstein (Young Frankestein, 1974) dla czarno-białego klasycznego kina grozy (jak Frankenstein i Dracula - oba z 1931) i czym Lęk Wysokości (High Anxiety, 1977) dla Zawrotu głowy (Vertigo, 1958) i reszty twórczości Alfreda Hitchcocka (jak np. North by Northwest, 1959 czy The Birds, 1963). Nieskrępowaną i błyskotliwą, a jednocześnie pełną ciepłych uczuć wobec oryginału parodią. 

Z całą pewnością można powiedzieć, że Mel Brooks kocha kino, jako całość - i każdy gatunek filmowy z osobna. Zdecydowaną większość jego twórczości stanowią parodie kolejnych gatunków, będące jednocześnie swoistymi listami miłosnymi do parodiowanego materiału. Od czasu debiutanckich Producentów (The Producers, 1968), za których otrzymał Oscara (za najlepszy scenariusz oryginalny), nigdy też nie wahał się przed humorem bazującym na ciętym i bezkompromisowym dowcipie. I chwała mu za to.

Chapter Eleven! 
Beat that, George Lucas!

Fabuła Spaceballs (USA, 1987, scen. i reż. Mel Brooks) w pierwszej kolejności robi sobie oczywiście (kosmiczne) jaja (przepraszam...) z całej "starej" trylogii Gwiezdnych Wojen, ale bynajmniej nie zatrzymuje się w pół kroku i przy okazji nabija się także z innych klasyków sci-fi, jak seria Star Trek, Alien (1979), Planet of the Apes (1968) czy 2001: A Space Odyssey (1968). Oto wredni Kosmojajanie zużyli całą atmosferę na swojej planecie i planują zajumać ją swoim sąsiadom, pokojowo nastawionym mieszkańcom planety Druidia. W tym celu prezydent Skroob (Mel Brooks) wysłał gigantyczny statek kosmiczny Spaceball One ("We break for nobody" a.k.a. Overly Long Gag) pod dowództwem lorda Dark Helmeta (chuderlawy Rick "I can't breathe in this thing!" Moranis w pozach i kostiumie a'la Darth Vader), aby ten porwał księżniczkę i szantażem skłonił jej ojca do oddania atmosfery. Nieszczęśliwym (dla Druidian) zbiegiem okoliczności księżniczka Vespa (zadziorna Daphne Zuniga; wiedzieliście, że to wcale nie były warkocze?!) i jej robo-druhna/przyzwoitka Dot Matrix (głos: Joan Rivers, wygląd: C3-PO po operacji zmiany płci) same pchają się w łapska porywaczy. Na ratunek księżniczce zostaje wysłany awanturnik Lone Starr (Bill Pullman, któremu przypadła szczególnie niewdzięczna rola odegrania przynajmniej dwóch parodii Harrisona Forda na raz) i jego kudłaty wspólnik Barf (nieodżałowany John Candy jako mawg, pół- człowiek, pół-pies, "swój własny najlepszy przyjaciel"). Ci dwaj z kolei uciekają przed reketerami nasłanymi przez kosmicznego mafioza, Pizza the Hutta (głos: równie nieodżałowany Dom DeLuise, wygląd: pepperoni z podwójnym serem na grubym cieście). 

Zanim ta absurdalna historia dotrze do szczęśliwego (choć nie dla wszystkich... biedny Pizza the Hutt) finału naszych bohaterów czeka wiele mniej lub bardziej przyzwoitych gagów. Co powiecie na Mistrza Yo...znaczy, Yogurta (ponownie Mel Brooks), uczącego Lone Starra panowania nad Szmocą (The Schwartz)? A przy okazji prowadzącego sklepik z Kosmojajowymi gadżetami (ciekawostka: podobno George Lucas zgodził się na realizację projektu Brooksa, pod warunkiem że filmowi nie będą towarzyszyły żadne gadżety...). A może małe cameo Johna Hurta, któremu z piersi wyskakuje coś-jakby-Alien ("Oh no, not again!"), aby w wodewilowym stylu odśpiewać Hello! Ma Baby? Wielokrotne rozbijanie 4th wall (z puszczaniem Mel Brooks' Spaceballs na VHSie włącznie!)? Dick jokes ("I see your Schwartz is as big as mine")? A może nieśmiertelne "przeczesywanie pustyni"?

"Sir?" "What?!" "Are we being too literal?"

Melowi Brooksowi - w przeciwieństwie do George'a Lucasa - parodiowanie wychodzi dobrze.
Troll zdecydowanie poleca. 




wtorek, 8 grudnia 2015

Troll ogląda #21 - There can be only one (more)!

It's a kind of magic...

Nowy Jork, XX w. Mężczyzna w jasnoszarym prochowcu, uzbrojony w katanę, po krótkiej walce dekapituje drugiego szermierza. To Connor MacLeod z klanu MacLeod (Christopher Lambert), góral z wyżyn Szkocji, urodzony przed 450 z górą laty. 

Szkocja XVI w. Klan MacLeod rusza na wojnę z klanem Fraser. W starciu z brutalnym Kurganem (Clancy Brown) Connor odnosi śmiertelną ranę. A mimo to nie umiera. Oskarżany o uprawianie czarów, wypędzony przez swój klan, kryje się na wyżynach Szkocji.

Christopher Lambert jako Connor MacLeod

Highlander (1986, USA, reż. Russell Mulcahy) jest filmem kultowym (co m.in. oznacza, że zaliczył straszliwą finansową klapę). Historia nieśmiertelnego górala, zmagającego się z innymi nieśmiertelnymi w walce o "wielką nagrodę", którą otrzyma ostatni z nich, ukazana została w licznych flashbackach i zilustrowana piosenkami legendarnej grupy Queen. Małą, ale barwną rolę zagrał w niej Sean Connery, wcielając się w mentora głównego bohatera, nieśmiertelnego Egipcjanina Tak-Ne (aktualnie używającego hiszpańskiego aliasu "Juan Sánchez Villa-Lobos Ramírez" i pozostającego na żołdzie Karola V jako nadworny metalurg), zabitego przez Kurgana.

Queen - Princes of the Universe
ilustrowany fragmentami filmu

Po pierwszym filmie przyszła cała seria zdecydowanie mniej udanych sequeli, serial TV i seria animowana. Troll bardzo lubi pierwowzór i nie przepada za kontynuacjami. Z jednym wyjątkiem.

Don't lose your head...

Ameryka, XXII w. Mężczyzna w jasnoszarym prochowcu, uzbrojony w katanę, po krótkiej walce dekapituje przywódcę mutantów, uzbrojonego w piłę łańcuchową. To Colin MacLeod z klanu MacLeod. I znów padają nieśmiertelne słowa "może zostać tylko jeden".

Brytania, II w. Małej wiosce celtyckich Brytów grozi zagłada z rąk Rzymian. Moya, żona Colina, próbuje podstępnie zgładzić dowódcę legionu, legata Marka Oktawiusza, by w ten sposób uratować męża i pozostałych współplemieńców. Lepiej dla niej byłoby, gdyby zrobiła to samo co Judyta Holofernesowi. Nieśmiertelny Rzymianin w ramach odpłaty kazał dziewczynę ukrzyżować i spustoszył wioskę na jej oczach. Moya umiera w ramionach cudem ocalonego Colina, który poprzysięga legatowi zemstę. Napadnięty przezeń Oktawiusz od razu orientuje się, że ma do czynienia z nieśmiertelnym. Niedoświadczony barbarzyńca nie jest dla niego równorzędnym przeciwnikiem, ale przypadkiem ratuje go poświęcona ziemia.

Nowy Jork, XXII w. Ziemia została spustoszona zmianami klimatu i wojną. Ostatnich wolnych mieszkańców metropolii, kryjących się w ruinach i kanałach, prześladuje zabójczy wirus. Jedynym źródłem szczepionki jest cytadela, miasto w mieście, zamieszkane przez rządzącą kastę naukowców i żołnierzy. Colin MacLeod zapija smutki w podrzędnym barze. Nagabywany przez prostytutkę Dahlię towarzyszy jej do podziemi, kiedy na ekranie transmitującym propagandę nowej władzy dostrzega ze zdumieniem... Marka Oktawiusza, władcę cytadeli. Powodowany żądzą zemsty zgadza się pomóc dziewczynie w napadzie na cytadelę i zdobyciu szczepionki. 

Tak zaczyna się najlepszy z sequeli Nieśmiertelnego - Highlander: The Search for Vengeance (2007, Japonia, reż. Yoshiaki Kawajiri).

Colin MacLeod

Tak jest, proszę Szanownych P.T. Czytelników, najlepszym w opinii trolla sequelem oryginalnego Highlandera jest film anime w reżyserii twórcy Ninja Scroll (1993). Nie przesłyszeliście się. Już tłumaczę dlaczego.

Film Kawajiriego jest w dużej mierze hołdem złożonym pierwowzorowi. Nawiązań doń jest mnóstwo, głównie w warstwie wizualnej - jak wspomniane już jasny prochowiec i katana głównego bohatera (ale także inne smaczki dla uważnych: świeczki w kościele czy miecz wbity w grób ukochanej Colina). Także sposób prowadzenia narracji - przeplatające się sekwencje teraźniejszości i przeszłości bohaterów - zaczerpnięty został z oryginału. Właściwie aż dziwne, że na ścieżce dźwiękowej zabrakło utworów Queen...

...co nadrobili fani.
Queen - Who Wants to Live Forever 
ilustrowany fragmentami filmu

Na szczęście historia nie jest kopią tej opowiedzianej przez film Mulcahy'ego (mimo wielu elementów wspólnych), a bohaterowie bynajmniej nie są kalką pierwowzorów. Ich starcie jest nieuniknione, lecz jego wynik niekoniecznie pewny. Oktawiusz nie bez powodu gardzi swoim wrogiem - kilkukrotnie już udowodnił swoją przewagę, a Colina ratowało wyłącznie szczęście (i poświęcona ziemia - scenarzysta solidnie odrobił pracę domową z lore Highlandera). Gnany żądzą zemsty za śmierć żony góral pozostał w głębi duszy barbarzyńcą. Tymczasem Marek Oktawiusz,  metodycznie dążący do wskrzeszenia swego ukochanego Rzymu - choćby na trupie cywilizacji - jest nie tylko szermierzem z tysiącami lat doświadczenia, ale także wyrafinowanym poetą, malarzem i pianistą. 

Od strony technicznej film dość udanie łączy tradycyjną animację z fragmentami wykonanymi techniką komputerową. Muzyce można zarzucić chyba głównie to, że nie jest to Queen.

Troll naturalnie poleca obie wersje Highlandera. Na resztę serii zaś spuśćmy zasłonę milczenia.











W charakterze bonusu kolejny utwór Queen, pochodzący ze ścieżki dźwiękowej innego filmu.
Lata 80. XX w. były... dziwne.

Flash! A-aah!


wtorek, 1 grudnia 2015

Troll czyta #17 - Non usum Delphini

Cenzurowanie książek w celu "ochrony" czytelnika przed ich "złym wpływem" ma długą i parszywą historię. Jedna z pierwszych wzmianek na temat potrzeby cenzury mitów i poezji "w celu zapobieżenia demoralizacji młodzieży" znajduje się w Państwie Platona (ok. 360 p.n.e.). Aktywnie cenzurę stosował kościół (ten zwany później katolickim), zwłaszcza odkąd chrześcijaństwo stało się oficjalną religią cesarstwa rzymskiego, a kler mógł posłużyć się władzą państwową (potępienie niektórych poglądów Orygenesa i Tertuliana, walka z herezjami: ariańską, manichejską, nestoriańską, monofizytyzmem i monoteletyzmem - żeby wymienić tylko niekompletny "dorobek" pierwszych 650 lat). W ślad za upowszechnieniem druku przez Gutenberga (ok. roku 1450) pojawił się obowiązek uzyskania zezwolenia na druk (cenzura prewencyjna, zarówno w postaci państwowej, jak i kościelnej, por. imprimatur). Potem przyszedł katolicki Index librorum prohibitorum (pierwsza edycja w roku 1559, za pontyfikatu Pawła IV; ostatnia w 1948 za pontyfikatu Piusa XII). Cały czas odbywało się także palenie nieprawomyślnych książek (a czasem także ich autorów; nawiasem mówiąc tradycja ta przetrwała po dzień dzisiejszy: w XX w. książki palono m.in. w III Rzeszy, a i dziś zdarza się (zwłaszcza w USA), że różni tacy palą książki tego czy innego niewygodnego z różnych przyczyn autora). 

Trolla interesuje dziś nieco odmienna forma cenzury, objawiająca się w formie editio purificata, tj. "wydań oczyszczonych" z elementów uznanych przez wydawcę/redaktora/cenzora za niewłaściwe lub wręcz szkodliwe dla danego odbiorcy (co postulował już ww. Platon). Modelowym przykładem jest tu oczywiście wielotomowy zbiór dzieł autorów klasycznych, ocenzurowanych przez le Teliera na potrzeby Delfina (tj. następcy tronu francuskiego), Ludwika Burbona, syna Ludwika XIV. Stąd wzięło się owo słynne określenie "ad usum Delphini" ("do użytku Delfina"), które z czasem poczęło - także w języku polskim - oznaczać ocenzurowane wydania dzieł literackich, przeznaczone dla młodego czytelnika. Dla porównania - Anglosasi mają "bowdleryzację" ("to bowdlerize") - od nazwiska Thomasa Bowdlera, który wydał (w 1818 r.) ocenzurowany przez siebie zbiór sztuk Williama Shakespeare'a (Family Shakespeare) "na użytek dzieci i kobiet" (i usiłował to samo zrobić ze Zmierzchem i upadkiem Cesarstwa Rzymskiego Gibbona; nawiasem mówiąc Bowdler stał się symbolem pruderii, a jego "dzieła" - obiektem krytyki i kpin; w opinii trola - zasłużenie).

Cenzura w formie publikacji ad usum Delphini dotknęła praktycznie całą twórczość braci Grimm i sporą część dzieł Andersena. Troll obawia się, że oryginalne baśnie znane są o wiele mniejszemu gronu, niż ich ugrzecznione przeróbki, a wiele oryginalnych utworów w ogóle nie jest znanych szerszemu ogółowi. Celuje zaś w tym przerabianiu zwłaszcza The Walt Disney Company (patrz m.in. zmiany w The Little Mermaid, 1989), która podobnym zabiegom poddała także inne adaptowane dzieła (patrz Pocahontas, 1995 czy The Hunchback of Notre Dame, 1996). Zabiegom cenzorskim rzeźników spod znaku wielkiej myszy nie umknął także klasyczny już Peter Pan (1953). 

Piotruś Pan, jakiego zna większość...

Książeczka sir Jamesa Matthew Barriego (Peter and Wendy, 1911), będąca adaptacją jego wcześniejszej sztuki Peter Pan, or The Boy Who Wouldn't Grow Up (1904 r.; Barrie był przede wszystkim dramaturgiem) nie jest bowiem wcale grzeczną opowieścią o radosnych urwisach i ich beztroskich przygodach. Piotruś (wszystkie nazwy własne wg tłumaczenia Macieja Słomczyńskiego, Piotruś Pan: Opowiadanie o Piotrusiu i Wendy, wyd. Nasza Księgarnia, 1958) jest kapryśnym tyranem, Blaszany Dzwoneczek - zazdrosną, mściwą istotką (i ma na koncie przynajmniej 2 zamachy na życie Wendy), a kapitan Jakub Hak - któremu Piotruś obciął prawą rękę - sadystycznym mordercą. Trup ściele się tu gęsto, zwłaszcza z rąk piratów (Indianie) czy zagubionych chłopców i Pana (piraci w finale). Ba, narrator wspomina, że sami zagubieni chłopcy też nader często (przed przybyciem Wendy do Nibylandii) bywali zabijani. Indianie noszą u pasa skalpy swych ofiar (zapewne piratów i chłopców...), wspomina się o egzekucjach na kilka sposobów (m.in. powieszenie i utopienie) etc. Nie muszę chyba mówić, że prawie nic z tego (poza obcięciem ręki Hakowi przez Piotrusia) nie zachowało się w adaptacji Disneya? Przeklęte cenzurowanie ad usum Delphini!

A zastanawialiście się może skąd Piotruś wziął się w Nibylandii i jak doszło do pierwszego starcia z Jakubem Hakiem? O abominacji, jaką jest Pan (2015). nie będziemy tu wspominać przez szacunek dla materiału oryginalnego. Zamiast tego polecam zapoznać się z komiksem francuskiego autora Regisa Loisela Peter Pan (wyd. oryginalne, 6 albumów, 1990-2004, Vents d'Ouest; wydanie polskie - jako Piotruś Pan, również 6 albumów, 2001-2005, Egmont Polska), znanego w Polsce m.in. z liczącej 8 albumów serii La Quête de l'oiseau du temps (pierwsze wydanie - jako Pelissa, albumy I - IV, 1990-94, wyd. Prószyński i S-ka; drugie wydanie - jako W poszukiwaniu Ptaka Czasu, albumy I - VIII, 2000-2014, Egmont Polska). I to dzieło jest właśnie owym tytułowym wydaniem "nie do użytku Delfina".

...i ten sam Piotruś Pan, w wersji Loisela, znanej dalece mniejszemu gronu

Komiks Loisela jest prequelem do książki Barriego, opowiadającym o tym, jak Piotruś stał się Panem, a Jakub Hak stracił dłoń. Loisel zachował brutalnego i krwawego ducha oryginału i dołożył sporo od siebie (m.in. wątek pewnego seryjnego zabójcy prostytutek z londyńskiej dzielnicy Whitechapel). Rysunki Loisela są utrzymane w charakterystycznym dla niego dla niego groteskowowo-karykaturalnym stylu. Sporo jest też - również charakterystycznej dla Loisela - nagości, ale - poza pierwszym tomem - raczej bez podtekstów erotycznych. 

Historia Piotrusia (który wcale nie nazywał się Pan) rozpoczyna się w Londynie, w roku 1887. Zaniedbywany przez matkę-alkoholiczkę, wychowuje się praktycznie sam, za jedyne towarzystwo mając dzieciaki z sierocińca, którym opowiada bajki (w tym także o sobie i swojej matce - która jest w nich uosobieniem dobroci i słodyczy), a za jedynego dobroczyńcę - starego felczera Kundala (który opowiadał dzieciakowi bajki i inne historie, znajdując w nim wdzięcznego słuchacza o żywej wyobraźni). Od niego usłyszał Piotruś historię życia i ucieczki swojego ojca, który porzucił matkę chłopca przed jego narodzinami aby zostać marynarzem. Od niego otrzymał także jedyną pamiątkę po ojcu - opasły tom mitów greckich, których zbiegły tatko był miłośnikiem. 

I tego Piotrusia odnajduje w Londynie wróżka i zabiera ze sobą do Nibylandii. Krainie bowiem grozi śmiertelne niebezpieczeństwo: oto piraci pod wodzą kapitana (który wcale nie nazywał się Hak), usiłują zdobyć najcenniejszy skarb Nibylandii, od którego zależy jej istnienie. O skarbie wypaplała kapitanowi piratów zakochana w nim syrena. Jedyne co powstrzymuje jeszcze piratów to obecność strażnika skarbu, wielkiego krokodyla. Wróżka - której Piotruś nadaje imię Blaszany Dzwoneczek - została wysłana do realnego świata przez przywódcę wszystkich mitologicznych mieszkańców Nibylandii, aby znaleźć dla nich wybawiciela. I tak rozpoczyna się ciąg wydarzeń prowadzący do przybycia do Nibylandii pierwszych zagubionych chłopców i wielkiej bitwy z piratami, w której ich kapitan traci dłoń. 

Okładka 5. tomu - a na niej Jakub Hak

Mam wrażenie, że wpływ ugrzecznionej wersji Disneya na ew. wizję potencjalnych producentów, scenarzystów i reżyserów wciąż jest zbyt duży, aby oddali oni książce Barriego (a co dopiero komiksowi Loisela) sprawiedliwość. Nie należy tez ignorować faktu, że wierna adaptacja musiałaby otrzymać kategorię wiekową 18+ (względnie R lub NC-17 w USA), a to z góry zawęziłoby krąg potencjalnych odbiorców (a co za tym idzie - wpływy, a to niestety jedyna kategoria jaką myśli wielki biznes filmowy). Dlatego nie dziwię się, że do tej pory nie zdecydowano się na ekranizację komiksu Loisela. Powstała jedynie krótkometrażówka (11 minut, adaptacja typu abridged pierwszego tomu) Peter z 2012 r. w reżyserii Nicolasa Duvala. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś w końcu historia o Piotrusiu i Kapitanie Haku uwolni się od piętna dzieła wydawanego ad usum Delphini.

A komiks Regisa Loisela troll zdecydowanie poleca.











Szanownym P.T. Czytelnikom zainteresowanym dalszymi (zdecydowanie alternatywnymi, lecz także utrzymanymi w duchu oryginału) losami zagubionych chłopców, Dzwoneczka i Pana mogę zaś polecić tetralogię Chłopcy Jakuba Ćwieka (Chłopcy, 2012; Chłopcy 2: Bangarang, 2013; Chłopcy 3: Zguba, 2014, Chłopcy 4: Największa z przygód, 2015, wyd. Sine Qua Non). Premiera ostatniego, czwartego tomu odbyła się 4 listopada br.

W charakterze bonusu: François Levantal jako Kapitan Jakub Hak we wspomnianej wyżej krótkometrażowej produkcji.

Przez chwilę pozwólmy sobie pomarzyć "Co by było gdyby..."