sobota, 13 lipca 2019

Troll ogląda #32 - Krótki lot Anioła Bojowego

Z bliżej mi nieznanego - ale z pewnością mającego coś wspólnego z pieniędzmi - powodu Hollywood uparło się, że będzie adaptować japońską animację na filmy aktorskie. Dotychczasowe efekty nie były zachęcające. Na Dragonball Evolution proponuję spuścić zasłonę milczenia. O Ghost in the Shell już pisałem. Może zatem do trzech razy sztuka? 

James Cameron zrobił dużo dobrego dla fantastycznego kina akcji. Dwie części Terminatora, Aliens, Avatar - każdy z nich był kamieniem milowym gatunku. Kiedy więc gruchnęła wieść, że Cameron bierze się za aktorską ekranizację mangi Battle Angel Alita, trollowy sceptycyzm nieco przygasł. Ale tylko nieco. A potem film faktycznie powstał. Oh, boy...


W tym miejscu Szanownym P.T. Czytelnikom należy się disclaimer: Jestem tylko prostym trollem i nie potrafię zdobyć się na całkowitą obiektywność. Dlatego też moja ostateczna opinia na temat Alita: Battle Angel (USA 2019, reż. Robert Rodriguez) będzie wypadkową dwóch składowych: opinii nt. filmu jako takiego oraz opinii nt. filmu jako adaptacji materiałów źródłowych. A tych ostatnich jestem fanem.

Cyberpunkowa, post-apokaliptyczna saga autorstwa Yukito Kishiro, powstała w 1990 r. jako Gunnm (銃夢, romanizacja: "Ganmu", dosłownie "Gun dream") i była publikowana w adresowanym do dorosłego czytelnika (seinen) magazynie Business Jump, należącym do wydawnictwa Shueisha. Pierwotna seria zakończyła się w 1995 r., ale nieusatysfakcjonowany zakończeniem autor dopisał ciąg dalszy (銃夢Last Order - Ganmu Rasuto Ōdā, publikowany w latach 2000-2014 i 銃夢火星戦記 - Ganmu Kasei Senki, dosłownie "Gun Dream: Martian War Chronicles", publikowany od 2014 r. do chwili obecnej). Tytuł Battle Angel Alita pochodzi od amerykańskiego wydawcy mangi (niegdyś Viz Media, obecnie Kodansha USA). To za jego sprawą Gally (takie imię nosiła główna bohaterka w oryginale) została Alitą (a przy okazji zmianie uległo kilka innych nazw własnych). 

W 1993 r. na podstawie dwóch pierwszych tomów mangi nakręcono mini-serię anime, również zatytułowaną Gunnm (w postaci dwóch 30-minutowych odcinków: Rusty Angel i Tears Sign. W USA anime ukazała się pod tytułem Battle Angel). Kishiro nie był zainteresowany kontynuacją. Tworząc scenariusz Alita: Battle Angel Cameron i Laeta Kalogridis opierali się w pierwszej kolejności właśnie na tym anime, choć w filmie obecne są także motywy i postacie z późniejszych tomów mangi.

Gunnm

Robert Rodriguez, któremu Cameron powierzył realizację, samemu zadowalając się stołkiem producenta, stanął przed niełatwym zadaniem. Jak przenieść rozbuchaną wizję Yukito Kishiro na film aktorski, nie wpadając przy tym w pułapkę kopii jeden-do-jednego, której nie uniknęli (a przynajmniej nie w pełni) autorzy adaptacji Ghost in the Shell? Efekt końcowy jest całkiem niezły, choć pierwotnie nie byłem przekonany, że to się w ogóle uda.

Odległa przyszłość. Ziemia, kilkaset lat po wyniszczającej wojnie z Marsem, która spowodowała upadek podniebnych miast. Ostatnie z nich, Zalem, unosi się dumnie ponad Żelaznym Miastem (Iron City), które służy zarówno jako źródło zaopatrzenia podniebnego molocha, jak i jako jego śmietnisko. Populację Żelaznego Miasta w dużej mierze tworzą cyborgi wszelkich form i rozmiarów. Dosłownie na śmietnisku lekarz-cybernetyk Dyson Ido (Christoph Waltz) znajduje oderwaną od ciała głowę cyborga, zawierającą wciąż żywy ludzki mózg. Złożona do kupy i wybudzona z letargu dziewczyna-cyborg (Rosa Salazar) okazuje się cierpieć na absolutną amnezję. Kim jest? Jak znalazła się na wysypisku? Co ją łączy z Zalem?

W oryginale Ido Daisuke nadał swojej podopiecznej imię po niedawno zdechłym kocie (rodzaju męskiego). W Hollywood AD 2019 taki numer nie miał prawa przejść i Dyson Ido używa imienia swojej tragicznie zmarłej córki.

Alita: Battle Angel

Fabuła zasadniczo podąża utartym śladem anime, przeplatając wątki z obu odcinków. Alita związuje się z nastoletnim Hugo (Keean Johnson), marzącym o dostaniu się do Zalem i realizującym to marzenie z bezwzględną konsekwencją. Spiera się z Ido, który wyraźnie jest kimś więcej, niż tylko lekarzem. Pakuje się w sam środek polowania na seryjnego mordercę (a Ido okazuje się być łowcą nagród, dorabiającym w ten sposób na utrzymanie kliniki). Wpada w orbitę zainteresowań dr Cherin (Jennifer Connely) - mającej niejasne powiązania z przeszłością Ido - oraz jej obecnego pracodawcy, Vectora (Mahershala Ali) - zarządcy Fabryki (pośrednika pomiędzy Zalem, a  Iron City) i organizatora zawodów Motor Ball ("sport", będący w głównej mierze walkami zcyborgizowanych gladiatorów, gdzie piłka jest tylko pretekstem do krwawej rozwałki). Naraża się szalonemu cyborgowi Grewishce (Jackie Earle Haley) i innym łowcom nagród (tu noszącym głupawe miano "Hunter-Warriors" i będących w gruncie rzeczy mokrym snem skrajnych libertarian o sprywatyzowanej policji). I tak dalej. Aż do finału, w którym dostajemy w gruncie rzeczy zapowiedź sequela (o ile kiedykolwiek powstanie) oraz więcej pytań niż odpowiedzi.

I to jest główny problem filmu: niesamodzielność. Równie dobrze wątków z mangi (pochodzenie i przeszłość Ality, zapowiedź starcia z Novą itd.) mogłoby w nim nie być i film nic by na tym nie stracił. A być może nawet zyskał, stając się dzięki temu zamkniętą całością. Tymczasem dostaliśmy ponad dwie godziny ekspozycji, przeplatanej scenami akcji dla urozmaicenia. Bardzo ładnie zrealizowanymi scenami akcji, ale nadal będącymi tylko przyprawą, a nie głównym daniem. 

Drugi słaby punkt filmu to dialogi. Mnóstwo w nich ekspozycji, truizmów i sztucznego melodramatyzmu. Wątek romantyczny wypadł przez to słabo i nieprzekonująco (bo też główny amant jest słaby i nieprzekonujący - tak postać , jak i aktor). Szkoda.

Na szczęście dla filmu słabe strony giną pod natłokiem wrażeń wizualnych. Ekipa odrobiła lekcje i wykorzystała materiał źródłowy, nie zostając przy tym jego niewolnikami. Pomijając naprawdę nieliczne przypadki nie ma tu prawie scen będących bezmyślną kalką animowanego oryginału, a jednocześnie wyraźnie widać inspiracje tymże. 

Gunnm/Alita

Bardzo dobrze (w większości...) dobrano aktorów i wykonano ich charakteryzację. Najbardziej kontrowersyjny początkowo element wizualny - wielkie, "mangowe" oczy Ality - okazał się być ostatecznie łatwym do zaakceptowania i niegryzącym się z resztą jej wizerunku. Rosa Salazar (którą wprawdzie widziałem na ekranie wcześniej, ale której kompletnie nie pamiętam) okazała się przy tym lepszym wyborem castingowym, niż obsadzenie Scarlett Johansson jako Motoko Kusanagi w Ghost in the Shell (choć przy tej ilości CGI równie dobrze tytułową rolę mógłby zagrać Andy Serkis). W każdym razie jej Alita była przekonująca - dziewczęco delikatna kiedy trzeba, a jednocześnie twarda i niepowstrzymana w innych scenach. Z całą pewnością nie jest uległą, idealną samiczką którą mężczyźni mogą kształtować wedle swoich upodobań - jak twierdzą niektórzy idioci z internetu, którzy uparli się z uporem godnym o wiele lepszej sprawy atakować film i jego bohaterkę w imię swojej ideologii.

Pozostali aktorzy także przypominają pierwowzory swoich postaci (poza Jennifer Connely, której Cherin wygląda zupełnie inaczej niż w anime i ma zupełnie inną motywację do działania). Waltz i Ali nie mieli niestety okazji, żeby pokazać na co ich stać aktorsko, ale też ich postacie są tylko tłem dla głównej bohaterki. Keean Johnson.... no, nie podoba mi się, jak został napisany Hugo i nic na to nie poradzę. Może z innym scenariuszem aktor mógłby pokazać coś więcej.

Nieźle wypadła sekwencja Motor Balla - choć równie dobrze mogłoby jej w filmie nie być, bo praktycznie nic nie wnosi, a zajmuje czas. Aczkolwiek - jako jedna z nielicznych scen "oryginalnych" (nie pojawia się w anime, została zaadaptowana z mangi, gdzie ma inny kontekst) stanowi swoiste urozmaicenie.

Podsumowując: z przyczyn scenariuszowych film wypada słabiej, niż by mógł. Ale jednocześnie jako adaptacja broni się na (prawie) wszystkich frontach. Czerpie swobodnie z pierwowzoru (także scenariuszowo, co nie do końca wychodzi mi na dobre), nie popadając przy tym w pułapkę dokładnego kopiowania tegoż pierwowzoru. 

Trollowi się podobało. There, I said it.

Alita: Battle Angel (USA, 2019)
reż. Robert Rodriguez
122 min.

PS: Jeżeli inni twórcy zechcą skorzystać z doświadczeń spółki Cameron-Kalogridis-Rodriguez to kolejne planowane aktorskie adaptacje anime może nie będą takie złe. Zwłaszcza, że zapowiedziano m.in. Akirę (w reżyserii twórcy Thora: Ragnarok, Taiki Waititiego. Na szczęście nie będzie to Christopher Nolan...), Your Name (adaptację przepięknego wizualnie i duszoszczypatielnego Kimi No Na Wa autorstwa Makoto Shinkai) i serialową adaptację Cowboy Bebop (za którego scenariusz ma odpowiadać scenarzysta wspomnianego już Thor: Ragnarok - Chris Yost).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz