piątek, 14 lipca 2017

Troll ogląda #24 - (Nie ma) Duch(a) w (tym) Pancerzu

Trzy słowa wyjaśnienia tytułem wstępu. 
Po pierwsze: troll jest fanem - ale nie fanatykiem - Ghost in the Shell (1995). Nie oczekujcie zatem obiektywności.
Po drugie: to nie jest recenzja - ani Ghost in the Shell (1995), ani Ghost in the Shell (2017). 
Also: there be spoilers, duh.

Duh.

Doujinshi (z jap. 同人誌, tradycyjna romanizacja Hepburn, dosł. "magazyn tak samo myślących", za Wikipedią) - japoński termin dla samopublikowanych prac, najczęściej magazynów, mang i powieści. Poza Japonią jest często utożsamiany z pojęciem fan fiction. Są to prace oparte często na naśladowaniu oryginalnych dzieł. Doujinshi może opowiadać historię tych samych bohaterów w nieco inny sposób, rozwinąć fabułę po zakończeniu oryginału, przedstawić tę samą historię z perspektywy innych osób lub opowiadać nową historię, zachowując tych samych bohaterów. Doujinshi nie jest zwykłą kopią. Twórca doujinshi musi dodać coś specyficznego, odróżnić swą pracę od oryginału.

Ghost in the Shell (2017) - 1st trailer
Niestety - idzie w ślady niesławnych poprzedników i zdradza większość fabuły filmu...

Doujinshi. Oglądałem Ghost in the Shell (2017, USA, reż. Rupert Sanders) i niemal bez przerwy termin ten obijał mi się wewnątrz czaszki. Aktorski film z marca tego roku - gdyby potraktować go wyłącznie jako samodzielne dzieło - nie jest wcale aż taki zły, jak głosiły niektóre przeczytane przez trolla opinie. Tak, jest łopatologiczny. Tak, to kolejne, zupełnie niepotrzebnie rozbudowane, origin story. Tak, mdło-łzawy wątek romantyczny jest wsadzony na siłę i bez szczególnego uzasadnienia (poza: "aby był"). Ale - powtarzam - jako amerykańskie kino akcji lat 'nastych XXI w. nie jest wcale taki zły. 

Tu dygresja à propos kwestii origin story: z nieznanych mi, a zapewne wartych zgłębienia powodów, większość amerykańskich produkcji filmowych upiera się przy rozbudowanej wizualizacji pochodzenia swoich bohaterów - z reguły równie łopatologicznie i w całkowicie pozbawiony finezji sposób, jak w rzeczonym przypadku - zamiast pozwolić im dać się poznać widzom przez swoje działanie, wypowiedzi i wybory. Uzasadnienie przychodzi mi do głowy jedno: po prostu publika na filmach w ogóle nie chce myśleć i woli wyłącznie bezrefleksyjnie konsumować. I filmy się dostosowują. Smutne. Koniec dygresji.

Ale Ghost in the Shell (2017) nie funkcjonuje samodzielnie, w próżni. Najpierw była manga Masamune Shirow (tradycyjnie pisownia nazwisk i imion japońskich w trollowych postach jest niezgodna z japońską tradycją podawania najpierw nazwiska, a potem dopiero imienia) z 1989 r. A potem był animowany film kinowy Ghost in the Shell (1995, Japonia, reż. Mamoru Oshii). I tu tkwi sedno problemu.

Kolejna dygresja, celem wyjaśnienia jednej sprawy: troll zdaje sobie sprawę, że potem były jeszcze kolejne filmy (w tym remaster pierwszego filmu kinowego w roku 2008) i 2 serie telewizyjne (Ghost in the Shell: Stand Alone Complex w 2002 oraz Ghost in the Shell: Stand Alone Complex 2nd GIG dwa lata później - stanowiące wierniejszą niż film kinowy adaptację mangi), ale nie one są tematem niniejszego tekstu (a poza tym troll nieszczególnie za nimi przepada). Dygresji koniec.

Sekwencja napisów początkowych
Muzyka: Kenji Kawai - Uta I -  Making of Cyborg

Wyjaśnijmy sobie coś od razu: Ghost in the Shell (2017) nie jest remakiem 1:1 Ghost in the Shell (1995). Nawet nie próbuje nim być. Jest doujinshi - oryginalnym (na ile to możliwe przy adaptacji innego utworu) dziełem, wykorzystującym wykreowanych wcześniej bohaterów (z mangi) i stworzoną przez innych scenografię (z kinowego filmu animowanego), choć scenariuszem nawiązuje raczej do serii telewizyjnych. Gdyby tylko jego autorzy odrobili lekcję w całości...

W warstwie wizualnej Ghost in the Shell (2017) jest jednym wielkim cytatem z Ghost in the Shell (1995). Bez zawahania skopiowano część ujęć w całości, część z niewielkimi zmianami. Znalazło się zatem w aktorskiej produkcji miejsce dla uwiecznionej wyżej sekwencji formowania cyborga (skopiowanej prawie kadr w kadr), sceny pościgu za zhackowanymi śmieciarzami (drobne zmiany w stosunku do animowanego oryginału - rezygnacja z jednej, nie wnoszącej za wiele postaci), scen wejścia Major przez okno pod osłoną kamuflażu termooptycznego (aż dwie sekwencje, z czego jedna jest cytatem z serii telewizyjnej, a druga - niemal dosłowny cytat z filmu z 1995 roku - w wersji aktorskiej kończy film, podczas gdy w wersji animowanej go rozpoczynała), sekwencji walki z pajęczym czołgiem (spider tank; z niewielkimi, wynikającymi ze zmian w samej historii, modyfikacjami), scen z nurkującą Major (znowu prawie kadr w kadr) itd. Ujęć całkowicie oryginalnych jest naprawdę niewiele - i są to te słabsze fragmenty filmu. Widoczna jest zwłaszcza zaawansowana postać choroby, na którą cierpiał George Lucas podczas remasterowania starej trylogii Gwiezdnych Wojen: wszędzie, niemal w każdej scenie przedstawiającej miasto, pełno jest wizualnego śmiecia. Mocno ascetyczna wizja Mamoru Oshii (nota bene jawnie zainspirowana Blade Runnerem z 1982 r.) najwidoczniej nie przemówiła do twórców wersji aktorskiej. Szkoda. To jest zdaniem trolla jedna z tych kwestii, w których "mniej" znaczy "lepiej".

Dygresja raz jeszcze: moją ukochaną sceną z Ghost in the Shell (1995) jest ta przedstawiająca miasto. Przez ponad trzy minuty na ekranie nie ma akcji w rozumieniu popychania fabuły naprzód - jest tylko czysta wizualna i dźwiękowa uczta.   

Ta scena.
Muzyka: Kenji Kawai - Uta II - Ghost City

Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach mało kto skłonny jest wrzucić do filmu akcji - a takim przecież jest Ghost in the Shell, w każdej swojej odsłonie - takie "niczemu nie służące dłużyzny". Zmieniły się czasy, zmienili się widzowie, zmienił się sposób kręcenia filmów. Szkoda. 
I kończymy tę dygresję.

Cytatem są także wizualne kreacje bohaterów. Cała internetowa gównoburza odnośnie whitewashingu postaci Motoko Kusanagi (a tak, nasza bohaterka nadal nosi to imię - nie wierzcie tym, którzy twierdziliby inaczej), przez obsadzenie w tej roli Scarlett Johansson, obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Może dlatego, że mam słabość do Scarlett Johansson. A może dlatego, że jest zwyczajnie durna. W każdym razie Motoko wygląda tak, jak powinna. Nie rozumiem też za bardzo przeczytanych tu i ówdzie kąśliwych uwag odnośnie obsadzenia roli Batou. Pilou Asbæk także wygląda tak, jak powinien. Może tylko jego cybernetyczne oczy mogłyby być nieco większe, bardziej proporcjonalne do twarzy (i bardziej przypominające wszczepy Batou z filmu animowanego). Na temat gry aktorskiej się nie wypowiadam, bo się nie znam. Także weteran japońskiego kina Takeshi Kitano - obsadzony w roli szefa Sekcji 9, Aramakiego - jest świetnie dopasowany do postaci (biorąc pod uwagę wizualną stronę pierwowzoru). Dobrze dobrany jest także Togusa (z uwzględnieniem jego niechęci do cyborgizacji i uwielbienia dla rewolwerów). Ogólnie - w tym aspekcie nie mam za bardzo się do czego przyczepić.

Niestety, w warstwie dźwiękowej cytatów jest znacznie mniej. Owszem, słychać od czasu do czasu charakterystyczne dzwonki. Słychać informacyjny szum (czy może raczej "brzęczenie"). Ale tylko tyle. Muzyka Kenji'ego Kawai jest dla mnie nierozerwalnie związana z tą opowieścią i jej brak był boleśnie odczuwalny. Clint Mansell i Lorne Balfe nie są, niestety, Kenjim Kawai. O ich kompozycjach można powiedzieć właściwie tylko tyle, że są. Zdaję sobie sprawę, że zapewne jestem mocno niesprawiedliwy. Ale jeśli szukaliście sprawiedliwości - polecam wiedźmina, nie trolla. 

Na koniec pozostawię sobie kwestię przesłania filmu. Animowany Ghost in the Shell (1995) bynajmniej nie był wolny od napuszonego filozofowania na temat istoty człowieczeństwa i tego gdzie zaczyna się tożsamość i świadome, inteligentne życie. Aktorski Ghost in the Shell (2017) prześlizguje się tylko po tym temacie, kładąc nacisk na indywidualne problemy Motoko z adaptacją do jej zrobotyzowanego ciała (prawie nieobecne w pierwowzorze) i konflikt pomiędzy nią, a twórcami jej "pancerza". Troll woli subtelniejszą w formie i bogatszą w treść historię z 1995 r. Ta z 2017 przywodzi mi nieodparcie na myśl jedno z uroczych powiedzonek mojego ulubionego czarodzieja: "Fuck subtle!".

Fuck subtle!
Motoko vs spider-tank
Muzyka: Kenji Kawai - Floating Museum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz