Depresja to wredna i podstępna suka jest. Walczę z nią ponad dwa lata - z jednej strony farmaceutykami, z drugiej terapią. I jak na razie wygrywam - nadal tu jestem.
Czym jest depresja - i czym nie jest?
Najpierw rozprawmy się z dwoma upiorami ignorancji. Opancerzony w sarkazm i uzbrojony w kąśliwą ironię troll staje do walki.
Primo: Depresja nie jest PTSD. Nie zdarzyło mi się w życiu nic szczególnie traumatycznego. Jedno pobicie. Jedna poważna operacja z pobudką na OIOMie. Oszczędzono mi (chwała Odynowi!) grzebania własnego dziecka - a większej traumy nie potrafię sobie wyobrazić. Nawet utratę pracy w ogólnym rozrachunku postrzegam jako zdarzenie neutralne - pozwoliła mi na przewartościowanie pewnych spraw i podjęcie leczenia.
Secundo: depresja nie jest "wymysłem lenia", "widzimisię nieroba" itp. Z depresji nie można wyjść przez "wzięcie się w garść". Nie pomaga "nie mazanie się". Autorzy i propagatorzy ww. opinii proszeni są o odebranie ich przy wyjściu, zwinięcie w rulonik i wsadzenie sobie w dupę.
Skoro upiory gryzą już glebę zajmiemy się tym, czym depresja jest. Otóż moi mili depresja jest chorobą, która - nieleczona - może w konsekwencji doprowadzić chorego do śmierci (konkretnie - samobójczej). Depresja rodzi się w zakamarkach umysłu, do których świadomość nie ma wstępu. Toczy chorego jak rak, tucząc się na stresie i lękach. Ostatecznie wyłazi na światło dzienne, usadawia na psychice i zaczyna chorego wysysać.
Pierwsza znika energia. Chory, i tak już zwykle przemęczony z powodu stałego stresu i wiecznie niedospany, z dnia na dzień ma coraz mniej sił. Wlecze się noga za nogą, głowę trzyma zwieszoną. Potem znika radość życia: nic nie sprawia przyjemności, ulubione rozrywki rozczarowują. Kolory jakby wyblakły, wszystko jest mniej lub bardziej szare. Do tego dochodzi irytacja, bo chory - najczęściej nadal nie zdający sobie sprawy z faktu mania depresji - nie może sobie w ogóle znaleźć miejsca. Jak ma dodatkowo pecha, to pojawiają się myśli samobójcze. Codziennie przechodzę przez linię tramwajową, może wreszcie stanąć i poczekać na tramwaj? Po co się dalej męczyć? Następny jest wszechogarniający marazm. Niechciej. Nic nie ma sensu. Dupy mu się ruszyć nie chce. Najchętniej tylko by spał. A potem nawet spać nie ma chęci. Chory leży 24h w łóżku i gapi się
w sufit. Nie chce mu się wstać po jedzenie, więc leży głodny. Brudny, bo po co się myć.
Stop! Ten etap na szczęście już za mną. Dodatkowo depresji towarzyszyły u mnie bezsenność
i nasilenie fobii społecznych. Zawsze źle się czułem w tłumie i zatłoczonych, małych pomieszczeniach (dotyczy także komunikacji miejskiej). Ale wcześniej nie musiałem z nich uciekać, bo wcześniej nie miałem narastającego z każdą chwilą poczucia osaczenia i fizycznego wręcz nacisku otoczenia. Wcześniej nie unikałem chodzenia do sklepu, żeby tylko nie musieć spotykać ludzi.
Na ironię zakrawa fakt, że do powstania zaburzeń najbardziej przyczynił się odniesiony sukces. Oto zostałem doceniony przez samą górę i w uznaniu zasług zaproponowano mi objęcie stanowiska kierowniczego średniego szczebla w nowym miejscu. O radości! Radości było mało, stresu i użerania się o wiele więcej. I tak to się zaczęło. Najpierw pojawiły się kłopoty ze snem. A potem to, co opisałem wyżej. Potem podziękowano mi za pracę (nie miało to nic wspólnego z moim stanem zdrowia - po prostu przetasowania w strukturze urzędu z powodu nowej wizji nowego kierownictwa i likwidacja całego działu). A potem poszedłem do psychiatry.
Najbardziej wkurzający w depresji jest fakt, że to własny organizm robi człowiekowi krzywdę. Mózg nakazuje produkcję substancji, które zaburzają gospodarkę hormonami itp. Dlatego leczenie farmakologiczne prowadzi w głównej mierze do przywrócenia równowagi. Dodatkowo musiałem wyleczyć trwałą bezsenność, która wcale nie poprawiała ogólnego stanu.
Brałem różne SSRI (późne wnuki słynnego Prozacu), benzodiazepinę (dalecy kuzyni nie mniej słynnego Xanaxu), środki nasenne (w tym Zolpidem - wyjątkowe świństwo). Zadziałało, choć potrzebowałem naprawdę dużo czasu i w międzyczasie odwalałem różne numery.
Z bezsenności wyleczyłem się po prawie roku brania środków nasennych. Z depresją walczę nadal, tym razem wspomagając się terapią u psychoterapeuty. Pomogło. Zmieniłem nastawienie do życia, podejście do problemów otaczającego świata. Aktualnie czuję się na tyle dobrze, że zacząłem szukać pracy.
Tylko czasem mam gorszy dzień, kiedy najchętniej zapakowałbym się pod kamień na 24h.
To przypomina mi, że depresja to jednak zimna suka jest. I że sporo jeszcze walki przede mną.
Teraz masz terapię przez memuary :) Tylko pisz regularnie, bo mi rssy zardzewieją.
OdpowiedzUsuńTerapia trolowaniem spod mostu zapowiada się nieźle :) Będziem Cię tu regularnie pod mostem nachodzić, ale nie licz na myto!
OdpowiedzUsuń