Niedosyt. Z takim uczuciem zostawiła mnie Marta Kisiel. Jej najnowszą powieść - Toń (wyd. Uroboros, premiera miała miejsce 23 maja) - przeczytałem od deski do deski w rekordowo szybkim czasie. I od razu przyszedł mi do głowy poważny zarzut: ta książka jest o co najmniej 100 stron za krótka! Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.
Historia zaczyna się od tego, że Dżusi Stern powraca do Wrocławia, do rodzinnego domu, z którego nie tak dawno uciekła na studia, po wielkiej awanturze z apodyktyczną ciotką. Ciotka właśnie wybyła na wakacje, w domu została tylko siostra głównej bohaterki i kot ciotki, którym trzeba się zaopiekować. Oraz rodzinne sekrety i kłamstwa. Które wywracają życie panien Stern do góry nogami.
Zabrakło mi w tej opowieści jednego wiodącego bohatera - jak Konrad z Dożywocia czy Salomea z Nomen Omen. Kreowana (i to raczej przez marketing wydawnictwa, niż samą pisarkę) na takowego Dżusi wcale bowiem nim nie jest. Zamiast tego dostaliśmy plejadę - jak to zwykle u ałtorki [nie poprawiać!] - barwnych postaci (z pannami Stern na czele), z których każda ma swoją rolę do odegrania. Marta Kisiel lubi swoich bohaterów i to przebija ze sposobu, w jaki o nich pisze. Protagoniści tradycyjnie są sympatyczni, a antagoniści - wredni i odpychający. Ale nie potrafię pozbyć się uporczywego wrażenia, że skupienie narracji na jednej postaci książce by tylko pomogło.
Zabrakło mi w tej opowieści jednego wiodącego bohatera - jak Konrad z Dożywocia czy Salomea z Nomen Omen. Kreowana (i to raczej przez marketing wydawnictwa, niż samą pisarkę) na takowego Dżusi wcale bowiem nim nie jest. Zamiast tego dostaliśmy plejadę - jak to zwykle u ałtorki [nie poprawiać!] - barwnych postaci (z pannami Stern na czele), z których każda ma swoją rolę do odegrania. Marta Kisiel lubi swoich bohaterów i to przebija ze sposobu, w jaki o nich pisze. Protagoniści tradycyjnie są sympatyczni, a antagoniści - wredni i odpychający. Ale nie potrafię pozbyć się uporczywego wrażenia, że skupienie narracji na jednej postaci książce by tylko pomogło.
Przyznaję bez bicia, że dałem się ałtorce podpuścić i wyobraziłem sobie kogoś zupełnie innego, niż faktyczna Klara Stern. Za to z rozszyfrowaniem szwarzcharakteru nie miałem żadnego problemu - zbyt wiele tropów do niego prowadziło, zbyt oczywistych. Ewentualnie tak miało być, a ja się czepiam. Co nie jest wykluczone.
Mój główny i absolutnie najważniejszy zarzut wobec książki dotyczy jednak czegoś innego. Jak na historię, w której czas odgrywa niebagatelną rolę, dość denerwująco wypadły bowiem jego przeskoki. Mam wrażenie, że właśnie tu zgubiło się owe brakujące (mi) 100 stron. Przynajmniej dwukrotnie ałtorka urywa akcję i popycha ją w przyszłość, żeby potem pokrótce zrelacjonować pominięte wydarzenia. Show, don't tell, na Licho! Ta zasada świetnie sprawdza się w kinie, a i w literaturze można ją stosować z doskonałym skutkiem.
Z lektury coraz dłuższej listy moich pretensji Szanowni P.T. Czytelnicy mogliby wyciągnąć wniosek, że Toń mi się nie podobała. Tymczasem nic bardziej mylnego! Podobała mi się jak najbardziej. A pretensje są tylko dlatego, że Martę Kisiel stać na więcej i trochę mi szkoda, że tego "więcej" zabrakło.
Na potwierdzenie powyższych słów wypadałoby więc wspomnieć o tym, co mi się podobało. Jak zawsze niezawodnie wypadł humor - i w opisach, i w dialogach, skrzących się od dowcipu. Ałtorka nadal jest mistrzynią lekko absurdalnego, miejscami karkołomnego żartu. Generalnie: opisy i język uważam za najmocniejsze strony powieści. Dzięki zastosowanym zabiegom tam, gdzie powinno, jest odpowiednio ponuro, onirycznie i niepokojąco. Także nawiązania do poprzednich powieści, ładnie budujące ałtorkowe "kiślowersum", sprawiły mi dużo przyjemności w trakcie lektury.
Troll oczywiście poleca! Pomimo niedosytu.
Marta Kisiel, Toń.
Wyd. Uroboros, 2018.
316 stron (ale wydaje się, że jest ich dużo mniej...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz