piątek, 13 listopada 2015

Troll ogląda #13 Part III - Hiss & Roar

Szanowni P.T. Czytelnicy chyba nie sądzili, że przepuszczę trzecią w tym roku okazję do popełnienia wpisu o horrorach na piątek, 13.?

Poprzednie części tego wpisu Szanowni P.T. Czytelnicy znajdą tu i tu.

Potwory towarzyszą horrorowi od czasu narodzin gatunku. Ba, od czasu narodzin samego kina! Pierwsze horrory kręcił już Georges Méliès (np. Le Manoir du diable, 1896) i od samego początku występowały w niech potwory (jak choćby tytułowy diabeł).
Pierwszym powszechnie znanym potworem przeniesionym na ekran (z kart powieści Mary Shelley) był potwór Frankensteina - już w 1910 ze studia Edisona wyszedł Frankenstein (reż. J. Searle Dawley) - unieśmiertelniony później przez Borisa Karloffa (odtwarzającego rolę potwora w adaptacji z 1931 r., reż. James Whale). Niedługo potem do galerii zasłużonych wkroczył triumfalnie wampir - graf Orlok z Nosferatu, eine Symphonie des Grauens (1922, reż. F. W. Murnau) był wprawdzie tylko nieautoryzowaną wersją hrabiego Draculi (z powieści Brama Stokera), ale niedługo potem pojawiła się wersja autoryzowana, w którą wcielił się Bela Lugosi (Dracula, 1931, reż. Tod Browning). Do tej pary szybko dołączyła mumia (ponownie Boris Karloff - jako kapłan Imhotep w The Mummy z 1932, reż. Karl Freund). Natomiast stosunkowo późno do klasycznych potworów dokooptowano wilkołaka (The Wolf Man z 1941, reż. George Waggner, w roli potwora Lon Chaney, Jr. - wcześniejsza próba z roku 1935, Werewolf of London, nie przyniosła sukcesu kasowego). Jako ostatni do listy klasycznych filmowych potworów dołączył zombie (za sprawą Night of the Living Dead George'a Romero z 1968 r.).  

Dzisiejszy wpis jednakże będzie traktował o innych potworach. 

Gojira (1954, reż. Ishiro Honda)

Trailer

1 marca 1954 r. gigantyczna eksplozja termonuklearna o kryptonimie Castle Bravo częściowo zniszczyła atol Bikini na Wyspach Marshalla na Pacyfiku. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności w zasięgu opadu radioaktywnego znalazł się japoński kuter rybacki Daigo Fukuryu Maru (co - dość ironicznie i jednocześnie ponuro - tłumaczy się na "Szczęśliwy Smok Numer 5"...). Główny operator radiowy, Aikichi Kuboyama oraz 22 członków załogi zostało napromieniowanych i skażonych. Kuboyama zmarł w następstwie komplikacji choroby popromiennej, stając się tym samym pierwszą ofiarą bomby termojądrowej. Wypadek ten ponownie rozbudził w Japonii strach przed możliwymi skutkami użycia broni jądrowej.
3 listopada 1954 r. gigantyczny potwór Gojira częściowo zniszczył Tokio, pozostawiając po sobie skażenie radioaktywne. Oraz dziedzictwo w postaci całego gatunku filmowego (kaiju movies, dosłownie: filmy o dziwnych bestiach) i 27 sequeli (nie wliczam amerykańskich podróbek), stając się najbardziej rozpoznawalnym produktem japońskiej kinematografii. 

Czarno-biały film jest klasycznym horrorem, z bezmyślnym potworem niszczącym wszystko na swej drodze i ludzkością rozpaczliwie i nieskutecznie stawiającą mu czoła. Broń, jaką ostatecznie posłuży się ludzkość by zniszczyć potwora, jest równie straszna co sam potwór. W całym filmie pobrzmiewają akcenty obawy przed tym, do czego może zostać wykorzystana wiedza naukowa w rękach polityków i wojskowych. Sam Gojira jest uosobieniem lęku przed bronią atomową - obudziły go i zmutowały próby atomowe w głębinach oceanu, zieje niszczącym wszystko radioaktywnym ogniem i pozostawia po sobie strefę skażenia.

Serię kilkukrotnie restartowano, w kilku późniejszych filmach Gojira jest obrońcą ludzkości przed innymi, jeszcze gorszymi monstrami. Pierwowzór natomiast pozostaje mrocznym horrorem, który całkiem nieźle zniósł próbę czasu (choć nie od strony technicznej). Ekranowe popisy człowieka w gumowym kostiumie, atakującego makietę Tokio, dziś raczej bawią, niż straszą, ale nastrój całości i przesłanie filmu nadal budzi grozę.

Alien (1979, reż. Ridley Scott)

Trailer

Ridley Scott, w swojej długiej i mającej wiele zakrętów i ślepych uliczek karierze, stworzył dwa filmy przełomowe dla całego gatunku science fiction. O Blade Runnerze (1982) już wspominałem, Alien jest tym drugim (choć chronologicznie - pierwszym).

Załoga kosmicznego holownika Nostromo zgodnie z procedurami korporacyjnymi ląduje na księżycu LV-426 w celu sprawdzenia źródła potencjalnego sygnału S.O.S. Na miejscu odnajdują statek kosmiczny nieznanego pochodzenia, a w jego ładowni - setki jaj. Jedno z nich wykluwa się i obcy pasożyt atakuje pierwszego oficera, Kane'a. Kane zostaje przeniesiony na pokład Nostromo i umieszczony w jednostce medycznej. Wkrótce wykluwa się dorosła forma obcego pasożyta i rozpoczyna polowanie na członków załogi.

Filmowi Scotta zawdzięcza kino jednego z najbardziej przerażających potworów - xenomorfa. Zaprojektowany przez szwajcarskiego surrealistę H.R. Gigera stwór wygląda niczym uosobienie koszmaru. Bezoki, lśniący od śluzu, czarny - przypomina gigantycznego karalucha. Sam jego cykl rozwojowy budzi odrazę: niczym larwa gigantycznej osy rozwija się w ciele nieświadomego żywiciela - by opuścić je w fontannie krwi, zabijając gospodarza. Jest niewiarygodnie szybki i silny, uzbrojony w ostre szpony i długie kły w dwóch parach szczęk, krwawi kwasem. Do tego jest diabolicznie inteligentny - zdolny przewidywać i zastawiać pułapki, kryje się w zakamarkach i duktach wentylacyjnych, przemieszcza niezauważenie i bezgłośnie, czatuje na ofiarę z cierpliwością pająka w sieci. Pozornie nie ma żadnego słabego punktu. Perfekcyjny drapieżnik-zabójca.

H.R. Giger - Necronom IV, 1976
pierwotna inspiracja dla xenomorfa

Dzieło Scotta, będące futurystyczną wariacją nt. klasycznego tematu nawiedzonego domu, w którym coś poluje na mieszkańców, doczekało się 3 kontynuacji (Prometheusa z 2012 nie uważam za kontynuację i im mniej na jego temat powiem, tym lepiej) oraz 2 crossoverów z inną serią o kosmicznym potworze (seria Alien vs. Predator). Żaden z nich nie miał jednak dusznej i pełnej tajemnicy atmosfery pierwowzoru.

Zombeavers (2014, reż. Jordan Rubin)

Trailer

Ekohorror, a więc podgatunek horroru, w którym źródłem przerażenia jest oszalała, atakująca ludzi natura (przede wszystkim zwierzęta) ma długą i bogatą tradycję. W przeszłości straszyły m.in. mrówki (Them!, 1954), ptaki (Birds, 1963), rekiny (Jaws, 1975) i pszczoły (Swarm, 1978), ale także żaby (Frogs, 1972), króliki (Night of the Lepus, 1972) czy owce (Black Sheep, 2006).
Tym razem padło na bobry.

Pomysł na film jest dokładnie tak głupi, jak brzmi: zmutowane bobry zombie atakują grupę studenciaków na wakacjach (klasyczni "bohaterowie" horrorów: beznadziejnie głupi, lekkomyślni i napaleni). Ugryzieni przez bobry sami mutują i atakują swoich kolegów. Same potwory (a zwłaszcza ludzko-bobrze mutanty) są bardziej groteskowe, niż straszne.

W temacie komedio-horroru Zombeavers ustępuje pod każdym względem dokonaniom studia Troma Entertainment (The Toxic Avenger, 1984 czy Poultrygeist: Night of the Chicken Dead, 2006) czy zombie-splatterom Tommy'ego Wirkoli (Dead Snow, 2009 i Dead Snow: Red vs. Dead, 2014). W sumie nadaje się do oglądania wyłącznie jako "głupi film do piwa". Uwierzcie, potrzebne będzie dużo piwa.

Bonus: piosenka tytułowa z Zombeavers. A przy okazji cały plot filmu.

Boys and girls - stay away from the lake!
A najlepiej stay away from this movie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz