Na początku lipca wymiana zdań na Twitterze pomiędzy developerem i fanką wywołała falę oburzenia m.in. na subreddicie gry i doprowadziła do zwolnienia ww. developera.
Death by Twitter...
rys. Shawn Campbell, CC BY 2.0
|
W całą sprawę wplątał się jego kolega po fachu, tłumacząc że przecież "to jego prywatne konto" i "nie prosił jej o opinię". Następnego dnia obaj developerzy stracili pracę. Społeczność odetchnęła z ulgą, a relacjonujący sprawę dziennikarze przyklasnęli szefostwu firmy.
Tylko, że nie.
W powyższej historii trzy kwestie zostały całkowicie przeinaczone (co wcale nie oznacza, że owa historia jest całkowicie nieprawdopodobna. Proponuję sprawdzić, co zrobił Simon Chylinski i jak go potraktowano). Fakty w tej konkretnej sprawie wyglądały natomiast tak:
Od tego tweeta się zaczęło. Jessica Price o swojej pracy. |
Po pierwsze - zachowujący się agresywnie i chamsko developer była kobietą (Jessica Price, pracowała nad Guild Wars 2 w ArenaNet), a napadnięty fan – mężczyzną (ksywka: Deroir; nie jest to też jakiś przypadkowy nikt - Deroir jest streamerem i partnerem ArenyNet, który wcześniej wyrażał się w samych superlatywach o pracy Price; ciekawostka: jeden z NPCów w grze został nazwany „Deroir” na jego cześć). Jedynym „przewinieniem” fana było to, że – bardzo uprzejmie i grzecznie – ośmielił się z Jessicą Price nie zgodzić w kwestii zawodowej.
Komentarz Deroira |
The gall! The audacity! W odpowiedzi na próbę podjęcia dyskusji Deroir przeczytał „Dzięki za próbę tłumaczenia mi mojej pracy, koleś”.
Oraz komentarz skierowany przez Price do szerokiej publiczności (13k+ followersów na Twitterze): „Dziś w świecie kobiet developerów gier: Pozwól, że ja – który z tobą nie pracuję – powiem ci jak masz wykonywać swoją pracę”, dołączony do retweeta swojego posta. I to był pierwszy raz, kiedy ktokolwiek poruszył kwestię płci.
W kolejnych komentarzach i odpowiedziach wobec innych – nadal uprzejmych i wyrażających coraz głębsze zaniepokojenie - komentujących całą sprawę Price wypowiadała się coraz bardziej agresywnie: „No więc, następny randomowy dupek, który będzie mi tłumaczył na czym polega drzewo dialogowe – jakbym pracując w branży od jebanej dekady nigdy o nim nie słyszała – zostanie od razu zablokowany. Informacja do wszystkich”.
Oraz, kolejny raz czyniąc seksistowskie uwagi: „Ponieważ wygląda na to, że uraziłam wiele męskich uczuć, coś wam wyjaśnię. Nie płacą mi w tej chwili. Nie jestem waszą emocjonalną kurtyzaną tylko dlatego, że jestem developerem. Nie oczekujcie, że będę tu udawać, że was lubię”.
I szambo w tym momencie się przepełniło.
Po drugie - oczywiście nie chodziło o Anitę Sarkeesian. Price publicznie wyrażała zadowolenie ze śmierci Johna Baina, znanego jako TotalBiscuit. Przy okazji cenzurując jego ksywkę, jakby to był wulgaryzm. Pozostawię bez komentarza, bo obawiam się, że nie nadawałby się on do publikacji.
BTW: proponuję sprawdzić co zrobili David Crooks i Mike Jungbluth - i jak to się dla nich skończyło. Ze szczególnym uwzględnieniem reakcji prasy branżowej.
Po trzecie - prasa branżowa relacjonująca sprawę dostała zbiorowego pierdolca z powodu zderzenia z rzeczywistością. Bo nagle okazało się, że kobieta też może zachowywać się toksycznie i napastliwie - i może ponieść karę za swoje zachowanie. No jak tak można?!
Price od początku uczyniła z całej sprawy seksistowski atak na swoją osobę - podczas gdy cały seksizm i wszystkie ataki pochodziły wyłącznie od niej (przynajmniej na początku. Potem z rynsztoka rozlało się szeroką strugą, bo zbyt wielu ludzi zaczęło sprawę komentować). Zaangażowani ideologicznie "dziennikarze" kupili jej narrację – bo wpisywała się w ich paradygmat. I napadli na szefostwo ArenyNet za zwolnienie obojga developerów, kiedy firma IMHO skupiła się wyłącznie na ograniczaniu szkody dla swojego wizerunku, spowodowanej zachowaniem developerów. Niektórzy (Megan Farokhmanesh z The Verge) posunęli się do tego, że relacjonując zajście ocenzurowali wypowiedzi Price, usuwając z nich seksistowskie komentarze. Etyka dziennikarska w pełnym rozkwicie.
Dodajmy do tego próby odwrócenia uwagi od konkretnego problemu, przez rozmycie go do „wszyscy developerzy boją się teraz odezwać – przemysł musi stworzyć jakieś guidelinesy do porozumiewania się z publiką” (Joe Donelly z PCGamera). Ok, zasada nr 1: „Nie zachowuj się jak agresywny, toksyczny, seksistowski dupek (płci dowolnej)”. There, I did it for you.
Naprawdę, w kontekście powyższego nie dziwi mnie, że wspomniany już nieodżałowany TotalBiscuit popierał #GamerGate (nb. może najwyższy czas przestać tworzyć te potworki językowe na określenie kolejnych afer?), którą postrzegał jako oddolny, prokonsumencki ruch na rzecz etycznego dziennikarstwa branżowego w przemyśle growym. Ciekawe skąd mu to przyszło do głowy?
Wypowiedź Johna Baina - TotalBiscuita - nt. #GamerGate
Trochę też żal, że źle pojęta solidarność zawodowa/koleżeńska Petera Friesa i jego zaangażowanie w obronę sprawy, której nie dało się obronić, doprowadziły także do jego zwolnienia (bo jego przewinienie było dużo mniejszego kalibru). Niby powinienem uznać za pozytywne, że przejaw bezkrytycznego „whiteknightyzmu” został ukarany i następny źle poinformowany obrońca uciśnionych może dobrze się zastanowi czy warto, zanim coś podobnego zrobi – ale jakoś wcale mnie to nie cieszy.
Żeby było jasne: cała ta sprawa wyłącznie mnie smuci. Z kilku powodów:
Raz: seksizm i ataki na kobiety w tym biznesie faktycznie mają miejsce. Należy o nich mówić, należy je piętnować, należy im przeciwdziałać. Ale fałszywe oskarżenia o seksizm, szczególnie w wykonaniu faktycznie winnych, bynajmniej sprawie nie pomagają.
Dwa: zamiatanie sprawy pod dywan, bo nie pasuje do agendy politycznej „dziennikarzy”, jest zjawiskiem chorym i odrażającym. Etyka dziennikarska w biznesie ma się fatalnie. Oczywiście najbardziej zainteresowani będą czynić wszystko, żeby odwrócić uwagę publiki od problemu. Skutecznie, obawiam się.
Trzy: szczególnie smuci mnie wyrażony publicznie przez Friesa fakt niezrozumienia dwóch kwestii. Pierwsza: jeśli opatrujesz swój publicznie dostępny profil mediów społecznościowych informacją o tym, gdzie pracujesz – to nawet poza godzinami pracy reprezentujesz w ten sposób swoją firmę. A przynajmniej wpływasz na jej publiczny wizerunek swoim zachowaniem. Atakowanie klientów swojej firmy poza godzinami pracy z tak opisanego profilu to Bardzo Kiepski Pomysł. Druga: jeśli cokolwiek publikujesz w internecie w ogólnie dostępnym miejscu – musisz liczyć się z komentarzami (tzw. feedback).
A komentarze mają to do siebie, że są różne. Część będzie zgadzać się z tym co napisałeś, część będzie krytyką. Jeśli nie życzysz sobie krytyki (a z pozytywnym feedbackiem Price nie miała żadnego problemu) – nie udostępniaj nic publicznie. Ponadto: traktowanie krytyki – zwłaszcza wyrażonej w sposób uprzejmy i konstruktywny - jako ataku na siebie, to już przejaw braku dojrzałości/niestabilności emocjonalnej. Nie umiesz sobie poradzić z krytyką – nie publikuj niczego. W tym przypadku nieumiejętność przyjęcia jakiejkolwiek (nawet wyrażonej w grzeczny, uprzejmy i delikatny sposób) krytyki, zademonstrowana przez Price, kosztowała dwie osoby pracę. Ciekawe do czego doprowadzi następnym razem – bo problem szerzy się jak pożar uschniętego lasu.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że przynajmniej część problemu stanowi fakt, że pewien (mogę tylko spekulować jak duży, za to z całą pewnością głośny) procent ludzi w internecie (i nie tylko) traktuje każdy przypadek, gdy coś (ktoś) nie zgadza się z nimi lub ich światopoglądem, jako atak na nich osobiście i/lub na rzeczony światopogląd. I czuje się w obowiązku odpowiedzieć atakiem. W smutnych czasach żyjemy.
I z tak niewesołymi myślami Was zostawiam, Szanowni P.T. Czytelnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz